niedziela, 21 lipca 2013

Recenzja "Gwiazd naszych wina" John Green


            Hazel Grace ma szesnaście lat, nie chodzi do szkoły, nie ma wielu przyjaciół, dużo myśli o śmierci – to i fakt, że Hazel ma raka płuc sprawia, że nie jest typową nastolatką. Przeżyła jedynie dzięki cudownej terapii. Wszędzie, gdzie pójdzie towarzyszy jej butla z tlenem i współczujące spojrzenia ludzi. Gdy podczas jednego ze spotkań grupy wsparcia dla chorej młodzieży poznaje Augustusa, jej życia nabiera więcej barw. Okazuje się, że przystojny chłopak jest nią zainteresowany i postanawia pokazać jej świat poza ramami choroby. Razem wyruszą na niespodziewaną wyprawę po odpowiedzi. Czy nasze życia coś znaczą i jak możemy pozostawić po sobie ślad? Czy odnajdą to czego szukają?
            Historia Hazel i Augustusa trafiła wprost do mojego serca. Ich losy, w piękny sposób opisane przez Johna Greena, nie pozwalały mi o sobie zapomnieć. Jeszcze przez długie dni nie mogłam przestać rozmyślać o tym, co się wydarzyło. Chwilami myślałam po prostu: Dlaczego? Dlaczego ci, którzy zasługiwali na coś więcej od życia otrzymali tak mało? Ale życie nie jest sprawiedliwe i ta niesprawiedliwość męczyła mnie stale, gdy poznawałam losy tej dwójki. Nie były to przeciętne losy. To, co ich spotkało było po prostu piękne. Oboje w pełni zasługiwali na każdą chwilę i każdy uśmiech dzielony ze sobą. Wiedzieli, że nie mają przed sobą wiele czasu, ale wykorzystywali go jak mogli, dbając, by każda chwila miała znaczenie.

 „Prawie każdy ma obsesję na punkcie pozostawienia po sobie śladu, pozostawieniu spuścizny. Pokonaniu śmierci. Wszyscy chcemy by nas zapamiętano. Ja też. Ale za często ślady, które ludzie po sobie pozostawiają są bliznami.”

            Oboje zadawali sobie pytanie: Jaki ślad może po sobie człowiek pozostawić? Wszystkie ich działania to dążenie do otrzymania odpowiedzi na nie. Ale jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Także między nimi wywołało ono wiele nieporozumień. Każde z nich na swój sposób się starało, by ich życia miały jakiś sens. Ich relacja była jedną z niewielu dobrych rzeczy, które im się w życiu przytrafiły. Stanowili dla siebie oparcie w trudnych chwilach, będąc jedynymi osobami, w pełni się rozumiejącymi. Znali swoje słabości i marzenia. Pomagali sobie nawzajem je spełnić.

„Panie, daj mi siłę, abym zmienił to, co zmienić mogę; daj mi cierpliwość, abym zniósł to, czego zmienić nie mogę, i daj mi mądrość, abym odróżnił jedno od drugiego.”

            Temat umierania nie jest łatwy. Wszyscy dobrze wiemy, że nasz czas na ziemi jest ograniczony, ale nigdy naprawdę się nad tym nie zastanawiamy. Nie wiemy ile czasu nam zostało, ale mimo to, każdego dnia, go marnujemy. Na niepotrzebne kłótnie, nieodpowiedzialne zachowania, na robienie rzeczy, które nas nie cieszą. W obliczu śmierci to się zmienia. Reakcje są różne. Niektórzy starają się uciec przed tym, co nieuniknione, zapominając, że nie ma to sensu. Inni po prostu się poddają, wręcz wyczekując tego, co ma nadejść. Ta książka uczy nas jak naprawdę powinniśmy do tego podejść. Nie jest to jednak łatwe. Nie było to takie także dla bohaterów. Autor przedstawił tu kilka postaci i postaw wobec śmierci, każda z nich ma nas czegoś nauczyć i to robi. Wszyscy próbują poradzić sobie z utratą bliskich osób, jedni lepiej, drudzy gorzej. Po przeczytaniu tej książki moje nastawienie również się zmieniło. Myślę, że na lepsze.

„To żenujące, że wszyscy idziemy przez życie, ślepo akceptując to, iż jajecznica musi być kojarzona wyłącznie z porankami”

            To, co w tej książce przyciąga uwagę jest ironia, której jest stałym elementem tej książki. Znacznie wpływa to na odbiór tej historii, bo w obliczu śmierci na nic zdaje się histeria i załamanie, aby sobie z tym poradzić często potrzeba podejść do tego w inny sposób. Autor zdaje się wręcz kpić ze śmierci i ze wszystkiego, co z nią związane. Podważa także wszystko, co wiemy, prowokując nas do myślenia nad wieloma rzeczami i skłaniając nas, byśmy przestali brać wszystkiego takim, jakie jest bez namysłu. Bo niby dlaczego powinniśmy patrzeć na wszystko tak, jak inni? Dlaczego nie możemy odnajdywać własnej drogi przez życie? Iść własnymi  ścieżkami i je wytyczać? Autor prowokuje nas do wyjścia poza schematy i spojrzenia na świat w inny sposób, byśmy przestali marnować nasz czas i w końcu zaczęli żyć.

„Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą.”

            Ważnym elementem historii Augustusa i Hazel była książka. Książka, która znaczyła dla nich tak wiele jak teraz dla mnie ta. Autor potrafił przemówić do mnie w sposób, który wydaje mi się w pewnym sensie intymny, jakby mówił jedynie do mnie. Jakby chciał żebym zrozumiała i zapamiętała, co chce mi przekazać. I to zrobiłam. Zapamiętałam i wciąż staram się zrozumieć. Przysporzyła mi także, oczywiście, wieeeeele łez. Myślę, że jeszcze nigdy tak nie płakałam. Płakałam, bo jak już mówiłam, to, co ich spotkało było tak niesprawiedliwe. W pewnym momencie poczułam złość na coś bliżej nieokreślonego, że tak musiało się to potoczyć. Byłam jednocześnie zła i szczęśliwa, że poznaję tę historię, że wszystko, co się wydarzyło tak na mnie oddziaływało. Nie mogłam się oderwać. Autor, posiadający z pewnością ogromny talent, przykuł moją uwagę i dotarł ze swoim przekazem do mojego serca, pozostawiając na nim ślad. Mam wrażenie, że i on stara się nie pozostać zapomnianym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz