Recenzja krótka jak
sama książka. Nie sądzę by odpowiednie było rozpisywanie się nad nią bardziej
niż autor nad pewnymi wątkami.
Monika
jest uczennicą trzeciej klasy gimnazjum w małym mieście. W jej rodzinie nie
układa się dobrze, bo od śmierci ojca matka i córka nie mają pieniędzy. Robią,
co mogą, ale jest co raz gorzej. Na początku roku do klasy Moniki trafia nowy
chłopak, Dominik. Przeniesiony ze szkoły w Warszawie od razu przyciąga uwagę
innych uczniów. Gdy pomiędzy nim a przyjaciółką Moniki, Mrówką zaczyna iskrzyć
okazuje się, że chłopak ma dużo pieniędzy i nie szczędzi ich na drogie
rozrywki. Monika od początku czuła, że z nowym jest coś nie tak. Czy dziewczyna
da się wplątać w nielegalne interesy?
„Pocztówka z Toronto” to nic innego jak lekka i krótka
książeczka na zabicie nudy. Muszę przyznać, że nie lubię czytać powieści
polskich autorów. Chociaż to zdanie niedawno trochę uległo zmianie po odkryciu
twórczości Katarzyny Bereniki Miszczuk czy Jakuba Ćwieka, tak przy autorach
takich jak pan Rekosz to uprzedzenie powraca.
Jak większość nastolatek lubię czasami poczytać coś o
swoich rówieśnikach, ich problemach i życiu. Jednak ta pozycja nie przypadła mi
do gustu. Wydaje mi się, że historia była naiwna i płytka. Może gdyby była
dłuższa zdołałabym mieć inne zdanie na jej temat, ale rzeczywista postać nie
przypadła mi do gustu. To prawda, że tematy podjęte przez autora były jak
najbardziej na czasie, mimo to jakoś nie mogłam się przekonać.
Myślę,
że autor za bardzo starał się naśladować współczesny slang młodzieżowy, a może
po prostu ja się takim nie posługuję, w każdym razie mi się to nie podobało.
Niektóre wyrażenia, między innymi: gegra, informa itd. źle wpływały na odbiór
powieści. Słownictwo było przerysowane, wiejskie i całkowicie nie na miejscu.
To jasne, że młodzi ludzie nie mówią w taki sposób jak dorośli, ale bez
przesady. Tutaj to się aż rzucało w oczy.
Nie
mogę powiedzieć, że książka mi się nie podobała. Nie wywołała u mnie po prostu
większych uczuć. Myślę, że ostatnio przyzwyczaiłam się już do powieści na
wyższym poziomie niż ten, który reprezentuje „Pocztówka z Toronto”. Najbardziej
zdziwił mnie jednak fakt, że ostatnio dużo się o tej książce mówiło. Nie wiem z
jakiego powodu. Książka króciutka i lekka dosłownie na kilka godzin. Ot, taka
odskocznia od czegoś ambitniejszego, przerywnik (przerywniczek). Jeśli lubicie
takie klimaty to proszę bardzo, ale ja się na to nie piszę.
A ktoś z Was czytał? Co o niej myślicie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz