W Barcelonie, pod koniec XIX wieku skrzyżują się ścieżki
legend w swoich profesjach – mordercy Kuby Rozpruwacza i malarza, młodego
Picassa. Pablo – obiecujący artysta – buntownik, zostaje zamieszany w serię
krwawych zbrodni. Psychopatyczny morderca kieruje na malarza wszystkie dowody.
Z pomocą nieudolnej barcelońskiej policji przybywa prywatny detektyw Steven
Arrow – znany czytelnikom jako Sherlock Holmes. Kuba nie da się jednak tak
łatwo złapać i rozpoczyna z detektywem i malarzem krwawą grę. Kto w niej wygra?
Od razu zaznaczam, gdyż w licznych opiniach było to
powodem zamieszania, „Malarz cieni” nie jest powieścią historyczną, a wszystkie
wydarzenia są fikcyjne. Jednak tym, co mi się w tej książce podobało było właśnie
to, że autor umiejętnie połączył wszystkie wątki, w taki sposób, że czasami
łatwo się zapomina, że wydarzenia nie są autentyczne. Fakty, przytoczone w
powieści splatają się ze sobą, kreując przed czytelnikiem naprawdę
prawdopodobną wersję wydarzeń. W trakcie powieści całkowicie wkraczamy w realia
XIX wiecznej Barcelony, widząc wszystkie jej odcienie. Odwiedzając nawet te
zakątki, których raczej nie można zaliczyć do turystycznych.
Esteban Martin pokazuje nam inną Barcelonę. Barcelonę
pełną ubóstwa i smutku. Pokazuje ogromną przepaść, jaka istniała w tamtym
czasie między bogatym i biednym społeczeństwem tego ogromnego miasta. Kieruje
nas ciemnymi uliczkami, pomiędzy setkami, raczej „szemranych” osobników.
Odwiedzamy pełne pijaków tawerny i obleśne knajpy. Mamy także okazję zobaczyć
pierwsze pracownie wielkiego mistrza. Wędrujemy razem z nim, ze szkicownikiem
pod pachą. Rysujemy odległe wzgórza i barceloński port. Obserwujemy ludzi
różnej maści. To właśnie najbardziej mi się podobało. Te spacery po Barcelonie.
Muszę niestety przyznać, że sama zagadka kryminalna była
niezbyt dopracowana, a zakończenie dość łatwe do przewidzenia. Mimo to, powieść
ta naprawdę mnie wciągnęła. Jak zwykle książka, która miała w planach czekać na
swoją kolej „kiedyś tam”, została przeczytana już kilka dni po kupieniu. Myślę,
że to jednak za sprawą okładki, która naprawdę bardzo mi się podoba. Ciekawa
kolorystyka i stare zdjęcie przyciągnęły
moją uwagę. Duże znaczenie miała też grubość książki. Bo, przyznaję bez bicia,
kocham duże książki. A ta mimo, że ma niecałe czterysta stron w porównaniu z
pozycjami, które ostatnio czytałam prezentuje się dość dobrze. Również wzmianka
o powieściach Zafona zrobiła swoje. Co prawda, na razie miałam okazję
przeczytać tylko jedną, ale bardzo mi się podobała. W „Malarzu cieni” występuję
podobny klimat – dawna Barcelona, tajemnice… Coś jednak jest w powieściach
pisarzy hiszpańskich. Ten hiszpański temperament daje się tutaj wyczuć.
Ogólnie rzecz biorąc, „Malarz cieni” to godny polecenia
thriller. Trzyma w napięciu i zaskakuje doborem postaci. Chyba nikt z nas nie
kojarzył ze sobą tych trzech postaci, a teraz, po przeczytaniu, nie widzę w tym
nic nadzwyczajnego. Czemu nie? Książkę tę polecam osobom, które podobnie jak ja
kochają Barcelonę. Ja jeszcze nie miałam okazji zobaczyć jej na własne oczy,
ale myślę, że już dość dobrze znam tę XIX-wieczną. Teraz Wasza kolej, aby
odwiedzić jej zakamarki.
KOCHAM. TĘ. KSIĄŻKĘ. tyle ode mnie. dziękuję za pożyczenie mi jej ze swojej małej biblioteki! hahahahah:* gratuluję recenzji, pisz tak wspaniale dalej i wgl, hahaha <3 z wyrazami szacunku, KASICA.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję <3,
OdpowiedzUsuńmoja biblioteczka zawsze do usług :*