niedziela, 11 sierpnia 2013

"Malarz cieni" Esteban Martin

            W Barcelonie, pod koniec XIX wieku skrzyżują się ścieżki legend w swoich profesjach – mordercy Kuby Rozpruwacza i malarza, młodego Picassa. Pablo – obiecujący artysta – buntownik, zostaje zamieszany w serię krwawych zbrodni. Psychopatyczny morderca kieruje na malarza wszystkie dowody. Z pomocą nieudolnej barcelońskiej policji przybywa prywatny detektyw Steven Arrow – znany czytelnikom jako Sherlock Holmes. Kuba nie da się jednak tak łatwo złapać i rozpoczyna z detektywem i malarzem krwawą grę. Kto w niej wygra?
            Od razu zaznaczam, gdyż w licznych opiniach było to powodem zamieszania, „Malarz cieni” nie jest powieścią historyczną, a wszystkie wydarzenia są fikcyjne. Jednak tym, co mi się w tej książce podobało było właśnie to, że autor umiejętnie połączył wszystkie wątki, w taki sposób, że czasami łatwo się zapomina, że wydarzenia nie są autentyczne. Fakty, przytoczone w powieści splatają się ze sobą, kreując przed czytelnikiem naprawdę prawdopodobną wersję wydarzeń. W trakcie powieści całkowicie wkraczamy w realia XIX wiecznej Barcelony, widząc wszystkie jej odcienie. Odwiedzając nawet te zakątki, których raczej nie można zaliczyć do turystycznych.
            Esteban Martin pokazuje nam inną Barcelonę. Barcelonę pełną ubóstwa i smutku. Pokazuje ogromną przepaść, jaka istniała w tamtym czasie między bogatym i biednym społeczeństwem tego ogromnego miasta. Kieruje nas ciemnymi uliczkami, pomiędzy setkami, raczej „szemranych” osobników. Odwiedzamy pełne pijaków tawerny i obleśne knajpy. Mamy także okazję zobaczyć pierwsze pracownie wielkiego mistrza. Wędrujemy razem z nim, ze szkicownikiem pod pachą. Rysujemy odległe wzgórza i barceloński port. Obserwujemy ludzi różnej maści. To właśnie najbardziej mi się podobało. Te spacery po Barcelonie.
            Muszę niestety przyznać, że sama zagadka kryminalna była niezbyt dopracowana, a zakończenie dość łatwe do przewidzenia. Mimo to, powieść ta naprawdę mnie wciągnęła. Jak zwykle książka, która miała w planach czekać na swoją kolej „kiedyś tam”, została przeczytana już kilka dni po kupieniu. Myślę, że to jednak za sprawą okładki, która naprawdę bardzo mi się podoba. Ciekawa kolorystyka  i stare zdjęcie przyciągnęły moją uwagę. Duże znaczenie miała też grubość książki. Bo, przyznaję bez bicia, kocham duże książki. A ta mimo, że ma niecałe czterysta stron w porównaniu z pozycjami, które ostatnio czytałam prezentuje się dość dobrze. Również wzmianka o powieściach Zafona zrobiła swoje. Co prawda, na razie miałam okazję przeczytać tylko jedną, ale bardzo mi się podobała. W „Malarzu cieni” występuję podobny klimat – dawna Barcelona, tajemnice… Coś jednak jest w powieściach pisarzy hiszpańskich. Ten hiszpański temperament daje się tutaj wyczuć.

            Ogólnie rzecz biorąc, „Malarz cieni” to godny polecenia thriller. Trzyma w napięciu i zaskakuje doborem postaci. Chyba nikt z nas nie kojarzył ze sobą tych trzech postaci, a teraz, po przeczytaniu, nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Czemu nie? Książkę tę polecam osobom, które podobnie jak ja kochają Barcelonę. Ja jeszcze nie miałam okazji zobaczyć jej na własne oczy, ale myślę, że już dość dobrze znam tę XIX-wieczną. Teraz Wasza kolej, aby odwiedzić jej zakamarki.

2 komentarze:

  1. KOCHAM. TĘ. KSIĄŻKĘ. tyle ode mnie. dziękuję za pożyczenie mi jej ze swojej małej biblioteki! hahahahah:* gratuluję recenzji, pisz tak wspaniale dalej i wgl, hahaha <3 z wyrazami szacunku, KASICA.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję <3,
    moja biblioteczka zawsze do usług :*

    OdpowiedzUsuń