czwartek, 1 sierpnia 2013

"Cienie" Amy Meredith

            Eve jest ładna, popularna, mieszka we wspaniałej rezydencji w Hamptons, kocha zakupy i designerskie ciuchy. Jej jedynymi problemami są limit na karcie kredytowej lub złamany paznokieć. To się jednak zmieni. Eve właśnie zaczyna liceum, w którym pojawia się dwóch przystojnych chłopaków. Obaj przyciągają uwagę Eve. Luke – młody syn pastora, zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Mal – tajemniczy i małomówny przyciąga uwagę jak magnes. Niestety w mieście zaczyna się roić od demonów, a kolejni mieszkańcy trafiają do zakładów psychiatrycznych. Jedyną osobą zdolną powstrzymać zło jest Eve. Czy poradzi sobie z zadaniem?
            „Cienie” to debiut literacki Amy Meredith. Z opisu na okładce dowiedziałam się, że książka odniosła duży sukces zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i za oceanem. W Polsce również została przyjęta z entuzjazmem i dość często o niej słyszałam. Postanowiłam więc się z nią zapoznać. Muszę przyznać, że spodziewałam się dość wiele. Niestety zawiodłam się.
            Zarówno historia, jak i główna bohaterka są niezwykle naiwne. Dziewczyna nie mierzy wyżej niż do kilkunastocentymetrowych butów na obcasie. Jedyne, o czym potrafi rozmawiać to moda, zakupy, wygląd itd. Wydawała mi się bardzo nudną postacią, tym bardziej, że  osobiście niezbyt lubię zakupy i nie skupiam się na wyglądzie. Nie potrafiłam się więc z bohaterkami utożsamić. Bardzo naciągana wydała mi się także reakcja Eve na to, co odkryła (nie chcę mówić co, gdyby ktoś z was chciał przeczytać). Kto normalny by się nie zdziwił, z początku nie dowierzał,  był w szoku. Ale nasza bohaterka przyjęła to w zupełnie odwrotny sposób. Wcale nie wydawała się zaszokowana, jakby to, czego się o sobie dowiedziała było całkowicie normalne. Już samo to mnie negatywnie zaskoczyło. Równie zadziwiające było dla mnie to, że bohaterowie w osądzie sytuacji posługiwali się faktami z programu w Disney Channel. Kto normalny bierze takie rzeczy na serio?! To już było bardzo naciągane.
            Po drugie, sama historia, mimo że przykuwa uwagę, nie jest zbyt wysokich lotów. Wydarzenia są dość przewidywalne. Jedynym, co mogę ocenić na plus, jest odrobina mroku, którą mogłam odczuć. W niektórych chwilach czułam coś w rodzaju niepokoju i grozy. Były to niestety chwile rzadkie i bardzo krótkie. Wszystko musiało się przecież skończyć dobrze. Prawda? Trudno mi wytknąć jeszcze jedną rzecz bez zdradzania fabuły. Powiem tylko tyle, że aby użyć swojej siły, Eve musiała odczuwać silne emocje, takie jak złość, zazdrość. Nie jest to chyba niespodzianką, że w każdej takiej sytuacji tak się właśnie działo. Nasza bohaterka zawsze znajdywała najgłupszy i najnaiwniejszy powód do tych odczuć. Potrafiła na przykład zezłościć się na chłopaka, że naigrywał się z jej dbałości o wyglad. (?!)
            Książka „Cienie” to nic innego jak lekka lekturka dla młodszych i mniej wymagających czytelniczek. Dla tych starszych stanowi jedynie nic nieznaczący przerywnik. Muszę także dodać, że bardzo nie podobało mi się tłumaczenie. Miałam wrażenie, że zrobiła to osoba niedoświadczona, nie mająca o tym najmniejszego pojęcia. Niektóre wyrażenia były przetłumaczone niemal dosłownie, mimo że w języku polskim takich zwrotów się nie używa. Moim zdaniem niedopuszczalne jest także używanie takich słów jak np.: chłopacy. Kilkakrotnie się ono tutaj pojawiało, za każdym razem wywołując na mojej twarzy grymas.

Wbrew temu, co wynika z mojej recenzji, książka nie jest tragiczna. Po prostu dla osoby, która choć chwilę zastanowi się nad tą książką, te niedociągnięcia zmienią odczucia na temat lektury. Podczas czytania można na niektóre rzeczy przymknąć oko. Dlatego też książka ta stanowi, jak już mówiłam, nic innego jak przerywnik. Na wolne, niedzielne popołudnie w sam raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz