Meghan Chase ma szesnaście lat. A raczej będzie miała
tyle za niecałe dwadzieścia cztery godziny. Z niecierpliwością wyczekuje tego
dnia, sądząc, że jej życie się wtedy zmieni. No wiecie, zakocha się z
wzajemnością, będzie królową szkoły, a jej życie będzie po prostu idealne.
Niestety rzeczywistość jest bardziej brutalna, a Meghan nadal ma w szkole
status "wieśniary". Jej życie mimo wszystko jednak się zmieni.
Dziewczyna będzie musiała udać się na dwór elfów i do krainy magii, która wcale
nie wygląda jak ta z bajek, a mityczne stwory zwykle nie mają dobrych intencji.
Aby wypełnić swoją misję Meghan, musi przemierzyć tę przerażającą krainę, mając
za przewodnika jedynie samolubnego kota.
"Żelazny król" sprawił mi naprawdę wiele radości.
Od dawna chciałam go przeczytać, więc gdy tylko trafił w moje ręce, od razu
wzięłam się do czytania. Skończenie tej książki nie zajęło mi dużo czasu, bo
czyta się ją bardzo szybko i naprawdę wciąga.
Przede wszystkim podobał mi się magiczny świat wykreowany
przez autorkę. Od razu widać było, że jest ona osobą kochającą czytać, bo
sposób w jaki go przedstawiła - powoli umierającego miejsca przez brak
wyobraźni u ludzi - cechuje czytelników z zamiłowania, którzy ubolewają nad
spadkiem poziomu czytelnictwa. Ja także należę do tego typu osób, więc od razu
znalazłam z autorką wspólny język. Mimo, że z baśni już dawno wyrosłam, a
szczególnie tych, że tak powiem, tradycyjnych - z elfami, trollami, goblinami -
to ta powieść bardzo mi się podobała i pokochałam każdą chwilę spędzoną w
Nigdynigdy. Jest to kraina pełna tajemnic i sekretnych, zaskakujących miejsc,
do której mimo wszystko chętnie bym się udała. Każdy jej zakamarek ma w sobie
coś pięknego. Zarówno kolorowe, pełne życia ogrody Letniego Dworu, jak i
mroźne, wyrafinowanie piękne lasy Zimowego Dworu. Podobnie jak główna
bohaterka, byłam całkowicie zachwycona tym światem, ale w przeciwieństwie do
niej z chęcią bym tam pozostała, z dala od szarej rzeczywistości.
Także istoty tam mieszkające nie były nudne. Podczas
czytania często powodowały na mojej twarzy uśmiech i bardzo szybko je
polubiłam. Zarówno tych złych i dobrych. W każdym z nich było coś
intrygującego, coś co przyciągało moją uwagę. Jedyną postacią, która nie
przypadła mi do gustu, jest niestety główna bohaterka. Zaczynam myśleć, że może
cierpię na coś w rodzaju awersji do głównych bohaterek. Nie wiem, czym
dokładnie mi podpadła, ale mimo wszystko coś mi w tej Meghan nie pasowało. Po
pierwsze była okropnie samolubna. Nie będę tutaj przytaczać przykładów, ale
było ich wiele. Czasami miałam ochotę wziąć ten jej jaskrawo pomarańczowy
plecaczek i dać jej nim w głowę.
Wracając
do pozytywów, to muszę przyznać, że bardzo podoba mi się okładka
"Żelaznego króla". Jest jednocześnie delikatna i tajemnicza. Od razu
przykuwa wzrok. Warto skusić się na ten chwyt, bo ta powieść naprawdę warta
jest zarówno pieniędzy, jak i czasu. Zabierze Was w zupełnie nowy świat,
którego nie będziecie chcieli opuszczać. Przez tę książkę znowu zaczniecie
wierzyć, że magia istnieje. Bo co, jeśli wszystkie historie są prawdziwe? Może
rzeczywiście żyjemy w świecie pełnym magicznych istot, nawet o tym nie wiedząc,
które manipulują nami i wykorzystują do własnych, niecnych celów? Bardzo chcę w
to wierzyć i dlatego jak najszybciej sięgnę po kolejną część, by znów przenieść
się do Nigdynigdy, gdzie czas płynie inaczej, a nasze problemy nie istnieją...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz