sobota, 31 sierpnia 2013

"Cień nocy" Andrea Cremer

Od razu chcę Wam wytłumaczyć powód mojej nieobecności. Otóż w ostatniej chwili miałam okazję skorzystać jeszcze z kończących się już wakacji. Przed wyjazdem przechodziłam coś w rodzaju ciężkiej depresji książkowej. Na szczęście podczas tygodniowego pobytu w Gdańsku wena i chęci wróciły. Wracam do Was pełna zapału, a dzisiaj proponuję jedną z zaległych recenzji.

   Calla od zawsze znała swoje przeznaczenie. Już niedługo jako samica alfa poślubi przystojnego Rena. Razem utworzą nowy klan i poprowadzą swoich ludzi ku kolejnym misjom, wyznaczonym przez Opiekunów - potężnych czarowników. Dziewczyna zawsze wypełniała rozkazy i podporządkowywała się zasadom. Pewnego dnia łamie jednak zakaz i ratuje, zaatakowanego przez niedźwiedzia, młodego chłopaka. Gdy spotykają się w szkole między nastolatkami zaczyna iskrzyć. Razem odkrywają kolejne tajemnice i ukrywane od lat informacje dotyczące Strażników. Opiekunowie jednak nie zaakceptują żadnej niesubordynacji. Calla będzie musiała wybrać pomiędzy zakazanym uczuciem, a podporządkowaniem przeznaczeniu.
            "Cień nocy" to naprawdę wspaniała książka! Przyciągnęła mnie magnetyczną okładką i nie chciała mnie wypuścić ze swoich objęć. Nie mogłam się oderwać. Dużo sie działo, ale ja nie miałam dość i nie mogłam się doczekać rozwoju wydarzeń, które były często bardzo zaskakujące, często powodujące wytrzeszczanie przeze mnie oczu ze zdziwienia. Nie rzadko zdarzało mi się także parsknąć śmiechem. Lektura "Cienia nocy" była naprawdę fascynująca i od pierwszej do ostatniej strony była według mnie niemal idealna.
            Bohaterowie, wykreowani przez Andreę, byli bardzo rzeczywiści. Niektórzy byli dobrzy, niektórzy źli, wobec żadnego nie pozostałam jednak obojętna. Wobec wszystkich odczuwałam silne emocje. Czasem był to wstręt i nienawiść, a czasem pożądanie i autentyczna sympatia. Ich dialogi były zabawne i znacznie ożywiały akcję. Podczas czytania "Cienia nocy" nigdy się nie nudziłam, a ostatnią stronę przewracałam niemal ze smutkiem. Na szczęście to jeszcze nie koniec przygód wilków, a na mnie czeka już kolejny tom. Nie moge się doczekać!
            Przyznam, że czytając zachęcający opis na okładce, byłam raczej mało przekonana. Zachwalano tam, że "Cień nocy" jest "piekielnie seksowny, choć nie ma w nim ani jednej sceny seksu". Jakoś nie chciało mi się w te zapewnienia wierzyć. Okazało się, że to jednak prawda. W książce często pojawiają się momenty, w których robi się naprawdę gorąco. Jak już ktoś słusznie stwierdził, autorka potrafi wprowadzić napięcie jedynie za pomocą przelotnych gestów i delikatnych muśnięć wargami. Byłam pod wielkim wrażeniem, gdyż w ostatnich czasach książki młodzieżowe o takiej tematyce, mieszczące się w granicach dobrego smaku to rzadkość. Coraz częściej literatura dominowana jest przez erotyzm. "Cień nocy" jest jednak pod tym względem idealny. Autorka wplotła takie sceny, kierując się zasada "mniej znaczy więcej".
            Ciekawym aspektem tej książki jest dokładnie wykreowany świat. Skomplikowane zależności pomiędzy wilkami i Opiekunami, dodają powieści charakteru. Poruszany jest taże temat wykorzystywania innych, a także sposobów władzy. "Cień nocy" pokazuje jak można manipulować ludźmi, wpajając im, że to co robią jest święte, służy większemu dobru itp. Szczególnie młodzi ludzie są podatni na takie wpływy. Nie znając innego życia , przyjmują swoje życie jako coś normalnego. Nie widzą w nim nic złego. Są całkowicie podporządkowani.

            "Cień nocy" to niezwykła lektura. Zabierze cię do fantastycznego świata. Zapewni zarówno rozrywkę jak i wiele przemyśleń. Podczas czytania będziecie musieli zmierzyć się z bezsilnością i nienawiścią, ale także doświadczycie wielu pozytywnych emocji. Z pewnością będzie to zaskakująca i wciągająca lektura. Zapewniam, że się nie zawiedziecie. Ta książka warta jest spędzonych przy niej godzin i wydanych na nią pieniędzy.

czwartek, 22 sierpnia 2013

"The edge of never" J. A. Redmerski

           Camryn zawsze inaczej patrzyła na świat. Odstręczała ją myśl o robieniu całe życie jednej i tej samej rzeczy. Zestarzenia się z poczuciem, że nie wykorzystała w pełni danego jej czasu. Jedyną osobą, która podzielała jej zdanie i chciała jej zapewnić życie, jakiego chciała był Ian. Byli nierozłączni dopóki wypadek samochodowy nie rozdzielił ich na zawsze. Camryn nie mogąc się pozbierać po stracie, postanowiła już nigdy się nie zaangażować, bojąc się ponownego bólu. Od tamtego czasu jej życie straciło wszystkie barwy, a Camryn powoli zaczęła zapadać w depresję. Wyrusza w podróż do nikąd w poszukiwaniu odpowiedzi. W autobusie poznaje Andrew. Na początku trzymany na dystans, z czasem odnajduje drogę do jej serca. Razem zmierzają w swoim kierunku, przywiązując się do siebie. Ta podróż odmieni ich oboje. Okaże się jednak, że nie tylko Camryn ma swoje sekrety. Czy ci, którzy postanowili nigdy nie pokochać odnajdą to, czego szukają?
            „The edge of never” nie jest typową powieścią. Jest raczej z tych, które, gdy się kończą, zabierają kawałek twojej duszy i już nigdy nie jesteś taki, jak kiedyś. Otwierając tę książkę, wyruszyłam w amerykańską road to nowhere. W poszukiwaniu moich odpowiedzi. Z klasycznym rokiem w słuchawkach i otwartą drogą przede mną. Nie wiedziałam gdzie mnie doprowadzi, ani co odnajdę na jej końcu. Jednego tylko mogłam być pewna. Już nigdy nie będę taka sama.

„Pamiętaj, by zawsze być sobą i nie bój się mówić to, co myślisz czy marzyć na głos.”

            Najważniejsze to być sobą. To nasze życie i powinniśmy je spędzić tak, jak my tego chcemy, a nie tak, jak inni tego od nas oczekują. Powinniśmy podążać za swoimi marzeniami, nie zważając na nic innego. To nasz czas. Jedną z rzeczy jakie Camryn i Andrew odnaleźli na swojej drodze było podążanie za własnymi pragnieniami. Bycie sobą mimo wszystko. Pomagali sobie nawzajem zrozumieć kim naprawdę są. Dopiero razem zaczęłi w pełni żyć, odkrywając rzeczy, o których wcześniej nawet nie śnili. Oboje zranieni przez życie wyruszyli w poszukiwanie sensu. Zgubili go po stracie bliskiej osoby. Nie potrafili już żyć. Jedyne, co im zostało to porzucić przeszłość i ruszyć ze swoim życiem do przodu.
            Oboje chcieli od życia czegoś więcej. Odnaleźli to podczas tej podróży. Nauczyli się też kochać. Dopiero wtedy zrozumieli co naprawdę znaczy miłość. Oboje walczyli z tym uczuciem z całych sił. Doświadczenia zmusiły ich do wzniesienia wokół siebie murów. Wspólnymi siłami burzyli je, ucząc się nawzajem płakać, kochać i brać z życia pełnymi garściami. On nauczył ją swobodności. Udowodnił, że nie ma rzeczy idealnych i ona także ich takimi nie zrobi. Ona nauczyła go brać życie bardziej na poważnie. Od niektórych spraw nie da się po prostu uciec. Należy stawić im czoła. Oboje byli na skraju, ale razem doszli do czegoś pomiędzy. Udało im się przywrócić równowagę w swoich życiach. 

“Welcome to the Hotel California.
Such a lovely place.  Such a lovely face
Plenty of room at the Hotel California.
Any time of year you can find it here.”

Chyba każdemu, bez względu na wiek znany jest ten utwór. „Hotel California” to tylko jeden z wielu utworów, który towarzyszy bohaterom i nam podczas podróży. Muzyka stanowi tu bardzo ważny aspekt od początku do końca. Gdyby nie głośny „Feel like makin’ love tonight” ze słuchawek Andrew w autobusie być może nigdy by się do siebie nie odezwali. W drodze muzyka stale im towarzyszyła, tworząc niepowtarzalną atmosferę. Wcześniej tego typu klimaty nie były mi zbyt bliskie, jednak z czasem „dorosłam do nich” tak jak Camryn. Dla nas obu ta muzyka stała się ważna i obie doceniłyśmy jej wartość. Mogę stwierdzić, że każdy kto przeczyta tę książkę pokocha tę muzykę, bo jest nieodłączną częścią tej historii.
Aspekt drogi to drugie co w tej historii ważne. Większość z nas choć raz marzyła o typowej amerykańskiej road to nowhere starym amerykańskim samochodem. Wiatr we włosach, muzyka w uszach, a przed nami cały świat. Bez określonego kierunku ani celu. Przez tę historię te marzenia powróciły ze zdwojoną siłą. Chwilami chciałam po prostu wsiąść w samochód i pojechać. Klimat tej książki sprawia, że po prostu chce się robić to, co oni, być w tych samych miejscach, widzieć i przeżywać to samo.
„The edge of never” było dla mnie z pewnością ogromnym, pozytywnym zaskoczeniem. Natrafiłam na nią przypadkiem i nie spodziewałam się wiele. Okazało się jednak, że to znacznie więcej. Stała się jedną z moich ulubionych i teraz przypomina mi o sobie dość często. Nie spodziewałam się przede wszystkim wylać przy niej tyle łez. Nie chcę psuć nikomu radości z poznawania ich losach powiem tylko, że już bardzo dawno nie trafiłam na książkę, która miałaby takie zwroty akcji i tak na mnie oddziaływała. Doświadczyłam zarówno łez radości, jak i smutku. Ta książka niemal przyprawiła mnie o załamanie nerwowe. Ale o tym jak i dlaczego możecie się przekonać jedynie czytając tę wspaniałą książkę. Tej historii nie da się streścić w kilku zdaniach. To trzeba przeżyć!

piątek, 16 sierpnia 2013

"Tajemny krąg. Inicjacja. Zakładniczka." L. J. Smith

            Kto nie zna nazwiska L. J. Smith? Znana jest oczywiście z niezwykle popularnego serialu "Pamiętniki wampirów", który powstał na podstawie jej bestsellerowych powieści. Ja również mogłam siebie zaliczyć do grona jej wiernych czytelników. Z tego też powodu sięgnęłam po poniższą książkę.
            Cassie spędza wakacje w Cape Cod. Pewnego dnia na plaży poznaje przystojnego chłopaka. Pomaga mu i czuje, że pomiędzy nimi iskrzy. Niestety ich drogi szybko się rozbiegają, ponieważ Cassie razem z matką przenoszą się do tajemniczego New Salem, by zamieszkać z babką. Dziewczyna nie może się zaaklimatyzować w nowej szkole, w której rządzi dziwny gang. Przypadkiem jej wrogiem staje się władcza Faye, która zamienia jej życie w koszmar. Dziewczyna staje się wyrzutkiem wśród rówieśników. Czy Cassie odnajdzie przyjaźń i rozwiąże zagadki, których pełno w tym dziwnym miejscu? Czy odnajdzie tajemniczego chłopaka z plaży?
            Przyznam, że po książce spodziewałam się wiele. Może z powodu, wcześniej wspomnianych, "Pamiętników wampirów", które mimo wszystko bardzo mi się podobały. "Tajemny krąg" niestety nie sprostał moim, przyznaję, wygórowanym oczekiwaniom, jednak był dla mnie naprawdę miłą, ciekawą rozrywką. Jedynym, co mi się tutaj nie podobało była główna bohaterka. Była okropną ofiarą losu, a także egoistką. Stale rozmyślała nad tym jaka to ona jest biedna i nie ma przyjaciół, ble, ble, ble. Jednak jakimś dziwnym trafem, jej najlepszą przyjaciółką zostaje podziwiana przez całą szkołę Diana. Istota piękna i mądra, na punkcie której nasza biedna Cassie ma lekką obsesję. (?!) Pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Żeby dziewczyna tak podziwiała urodę drugiej, a tym bardziej powiedziała jej o tym? Przyznam, że mnie to trochę zaszokowało. Ale cóż, widać są różni ludzie.
            Powracając do zalet powieści: aspektem, który zdecydowanie nadrabia za wszelkie niedociągnięcia są te wszystkie zagadki. "Tajemny krąg" można wręcz nazwać kryminałem. Bohaterowie starają się rozwiązać zagadkę dziwnych wydarzeń w New Salem, a wcale nie jest to łatwe. Im więcej się dowiadujemy tym gorzej nam idzie domyślanie się kto za tym wszystkim stoi. Autorka umiejętnie dozuje napięcie w większości przypadków. W większości, bo tu pojawia się jeden wyjątek. Moim zdaniem, co najmniej raz pani Smith zepsuła to napięcie. Sytuacja, która powinna być zaskakująca, a nawet przerażająca, przedstawiona została tak, że przez chwilę zupełnie nie miałam pojęcia co sie dzieje i czy coś się dzieje, nie mówiąc już o wcześniej wspomnianych odczuciach.

            Mimo wszystko lektura wciąga i przenosi nas do mrocznego New Salem. Ciekawe było także wprowadzenie odrobiny historii, przez co wydarzenia i fakty można chwilami uznać za autentyczne. "Tajemny krąg" czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Książka kończy się oczywiście w zaskakującym momencie, pozostawiając nas z przypuszczeniami, co do kontynuacji. Chwyt może i tani, ale z pewnością działa. A przynajmniej na mnie. Bo ja z pewnością sięgnę po kolejną część. Wam polecam oczywiście "Tajemny krąg".

niedziela, 11 sierpnia 2013

"Malarz cieni" Esteban Martin

            W Barcelonie, pod koniec XIX wieku skrzyżują się ścieżki legend w swoich profesjach – mordercy Kuby Rozpruwacza i malarza, młodego Picassa. Pablo – obiecujący artysta – buntownik, zostaje zamieszany w serię krwawych zbrodni. Psychopatyczny morderca kieruje na malarza wszystkie dowody. Z pomocą nieudolnej barcelońskiej policji przybywa prywatny detektyw Steven Arrow – znany czytelnikom jako Sherlock Holmes. Kuba nie da się jednak tak łatwo złapać i rozpoczyna z detektywem i malarzem krwawą grę. Kto w niej wygra?
            Od razu zaznaczam, gdyż w licznych opiniach było to powodem zamieszania, „Malarz cieni” nie jest powieścią historyczną, a wszystkie wydarzenia są fikcyjne. Jednak tym, co mi się w tej książce podobało było właśnie to, że autor umiejętnie połączył wszystkie wątki, w taki sposób, że czasami łatwo się zapomina, że wydarzenia nie są autentyczne. Fakty, przytoczone w powieści splatają się ze sobą, kreując przed czytelnikiem naprawdę prawdopodobną wersję wydarzeń. W trakcie powieści całkowicie wkraczamy w realia XIX wiecznej Barcelony, widząc wszystkie jej odcienie. Odwiedzając nawet te zakątki, których raczej nie można zaliczyć do turystycznych.
            Esteban Martin pokazuje nam inną Barcelonę. Barcelonę pełną ubóstwa i smutku. Pokazuje ogromną przepaść, jaka istniała w tamtym czasie między bogatym i biednym społeczeństwem tego ogromnego miasta. Kieruje nas ciemnymi uliczkami, pomiędzy setkami, raczej „szemranych” osobników. Odwiedzamy pełne pijaków tawerny i obleśne knajpy. Mamy także okazję zobaczyć pierwsze pracownie wielkiego mistrza. Wędrujemy razem z nim, ze szkicownikiem pod pachą. Rysujemy odległe wzgórza i barceloński port. Obserwujemy ludzi różnej maści. To właśnie najbardziej mi się podobało. Te spacery po Barcelonie.
            Muszę niestety przyznać, że sama zagadka kryminalna była niezbyt dopracowana, a zakończenie dość łatwe do przewidzenia. Mimo to, powieść ta naprawdę mnie wciągnęła. Jak zwykle książka, która miała w planach czekać na swoją kolej „kiedyś tam”, została przeczytana już kilka dni po kupieniu. Myślę, że to jednak za sprawą okładki, która naprawdę bardzo mi się podoba. Ciekawa kolorystyka  i stare zdjęcie przyciągnęły moją uwagę. Duże znaczenie miała też grubość książki. Bo, przyznaję bez bicia, kocham duże książki. A ta mimo, że ma niecałe czterysta stron w porównaniu z pozycjami, które ostatnio czytałam prezentuje się dość dobrze. Również wzmianka o powieściach Zafona zrobiła swoje. Co prawda, na razie miałam okazję przeczytać tylko jedną, ale bardzo mi się podobała. W „Malarzu cieni” występuję podobny klimat – dawna Barcelona, tajemnice… Coś jednak jest w powieściach pisarzy hiszpańskich. Ten hiszpański temperament daje się tutaj wyczuć.

            Ogólnie rzecz biorąc, „Malarz cieni” to godny polecenia thriller. Trzyma w napięciu i zaskakuje doborem postaci. Chyba nikt z nas nie kojarzył ze sobą tych trzech postaci, a teraz, po przeczytaniu, nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Czemu nie? Książkę tę polecam osobom, które podobnie jak ja kochają Barcelonę. Ja jeszcze nie miałam okazji zobaczyć jej na własne oczy, ale myślę, że już dość dobrze znam tę XIX-wieczną. Teraz Wasza kolej, aby odwiedzić jej zakamarki.

czwartek, 8 sierpnia 2013

"Crescendo" Becca Fitzpatrick

            "Crescendo" to kolejna część mrocznych i zaskakujących przygód Nory i Patcha. Teraz, kiedy Patch stał się Aniołem Stróżem Nory, wydawać by sie mogło, że nic już nie może zagrozić ich szczęściu. Nic jednak nie idzie po ich myśli. Wśród zakochanych rodzą się konflikty. Poza tym są jeszcze Archaniołowie, którzy wykorzystają byle pretekst by zesłać Patcha do piekła. Nora zaczyna także odkrywać nowe informacje, dotyczące śmierci jej ojca. Nic nie jest jasne, ale wszystkie poszlaki prowadzą ją do ukochanego. Co jeśli wcale nie może się przy nim czuć bezpieczna? Czy Patch i Nora przetrwają próbę?
            Przeczytałam tę książkę już drugi raz i nadal nie mam jej dość. Podobnie jak pierwsza część, ta również pełna jest akcji i nagłych, zaskakujących wydarzeń, które nie pozwalały mi się od tej książki oderwać.
            Ponownie przenosimy się do mglistego Coldwater i ponownie musimy zmierzyć się z niespodziewanym niebezpieczeństwem. Autorka potrafi wywołać w czytelniku strach. Podczas czytania "Crescendo" często po rękach przechodziły mi ciarki. Atmosfera tej powieści jest mroczna i tajemnicza, na każdym kroku czekają na nas zagadki, nic nie jest pewne. Becca stale trzyma nas w niepewności co do bohaterów. Chwilami naprawdę z niecierpliwością czekałam na rozwój wydarzeń.
            Oczywiście w powieści tej autorki nie mogło zabraknąć humoru. Niestety nie dorównywał do tego z "Szeptem", ale i tak często rozluźniał atmosferę i przywoływał na moją twarz uśmiech. Niepodzielną królową śmiesznych komentarzy jest Vee - osóbka niezwykle pozytywnie nastawiona, potrafiąca każdą sytuację obrócić w żart. Pełna zwariowanych pomysłów, także na co raz to nowe diety. Muszę przyznać, że dopiero w tej części naprawdę ją polubiłam. Niestety kosztem innych bohaterów.
            Najbardziej zawiodłam się postacią Nory. Jej zachowania i decyzje irytowały mnie przez niemal całą powieść. Była impulsywna, egoistyczna i nieodpowiedzialna. Najbardziej wkurzały mnie jej ciągłe próby zwrócenia na siebie uwagi innych. W pierwszej części autorka próbowała wykreować ją raczej na kujonkę, a tutaj potrafiła niemal każdego wieczoru wybierać się do podejrzanych miejsc, z jeszcze bardziej podejrzanymi ludźmi. Im częściej ludzie mówili, żeby czegoś nie robiła tym częściej ona robiła zupełnie odwrotnie. Specjalnie pakowała się w tarapaty, aby tylko przyciągnąć uwagę Patcha. Podobno chciała naprawić między nimi relacje, ale przy każdym spotkaniu robiła mu awanturę. A potem wymagała żeby ją chronił. Żałosne.

            Wracając do pozytywów, podobnie jak w pierwszej części "Crescendo" pełne jest akcji. Stale coś się dzieje, a my mimo wszystko nie mamy dość. Jak już ktoś zauważył nie jest to książka zbytnio nowatorska, a motyw przewodni jest ostatnio dość popularny. Według mnie seria "Szeptem" ma jednak w sobie to coś, co przykuwa uwagę. Książki te naprawdę wciągają i bardzo szybko je sie czyta. Z pewnością nie będziecie się przy nich nudzić. Polecam.

wtorek, 6 sierpnia 2013

"Crash" Nicole Williams

            Lucy jest ładna, mądra i inteligentna. Nie ma jednak chłopaka. Każde lato spędza poszukując tego jedynego. Pewnych wakacji przed skończeniem liceum poznaje Jude’a, który reprezentuje wszystko, czego powinna unikać. Wbrew wszystkim i wszystkiemu zakochuje się w nim. Jude ma jednak ciemną przeszłość, która może przesłonić ich wspólny czas. Jest on typowym złym chłopcem, który już nie raz był w więzieniu i nie jedno widział. Swoim zachowaniem zasłużył na naklejkę podrywacza, znany jest z jednonocnych relacji z dziewczynami. Lucy nie jest jednak jedną z tych, które poddają się po pierwszym podejściu. Walczy o to, na czym jej zależy, nie ogląda się w przeszłość i próbuje naprawić niepokornego Jude’a. Niektórych spraw nie da się jednak pominąć. Czy będą mieli szansę na szczęście?
            „Crash” to kolejne anglojęzyczne, pozytywne zaskoczenie dla mnie w ostatnim czasie. Podobnie jak po poprzednią, sięgnęłam po tę zupełnie przypadkowo i ponownie natrafiłam na perełkę.
            Historia Jude’a i Lucy nie jest typowa. To opowieść o złym chłopcu, który chce się zmienić i o dobrej dziewczynie, która chce mu w tym pomóc. Jest to opowieść o młodych ludziach, którzy walczą o swoją godność. On z mroczną przeszłością, żył na marginesie społeczeństwa. Poniżany i obrażany przez tych, którzy go nawet nie znali. Wystarczyło, że na niego spojrzeli i już zatrzaskiwali przed nim swoje drzwi. Pierwszą osobą, która odważyła się mu zaufać była Lucy. Nigdy z niego nie zrezygnowała i wciąż, jak mantrę, mówiła mu, że jest coś wart. On jednak nie chciał uwierzyć. Przez lata zdążył zaakceptować to, kim jest. Zależało mu na niej i wciąż radził jej by dała sobie z nim spokój. Ale ona podążyła za głosem serca i powoli wyciągnęła go z przeszłości. Pokazała mu, że jest inne życie i że jest ono warte poświęceń.

„Nie pozwól by strach przed utratą osób, których kochasz, powstrzymał cię przed kochaniem ich”

            Los nie był dla nich łaskawy. Za każdym razem, gdy oni wychodzili na prostą on rzucał im kłody pod nogi. Jednak uparcie walczyli. Przeszłość jest jednak potężnym wrogiem. Kiedy wydaje nam się, że wyszliśmy na prostą ona przypomina o sobie. Jest cieniem, rzucanym na teraźniejszość i przysłaniającym światło. Tematyka powieści wciąż oscylowała wokół przeszłości i tego jaki ma wpływ na to, kim jesteśmy. O niektórych sprawach trudno zapomnieć. Ważne jest jednak zaufanie. Gdy go nie ma żyjemy w ciągłej niepewności, żyjemy na skraju, bliscy upadku. Niedopowiedzenia i niedomówienia mogą je szybko odebrać. Tak też było i w tym przypadku. Zdali się na domysły, dopowiadając sobie resztę, raniąc siebie nawzajem.
            Oboje pochodzili z rozbitych rodzin. Matka Jude’a zostawiła rodzinę, gdy był mały. Ojciec odsiadywał wyrok dożywocia w więzieniu. On sam mieszkał w poprawczaku. Rodzina Lucy rozpadła się pięć lat temu, gdy jej starszy brat został zamordowany. Każde z nich próbowało sobie z tym poradzić w inny sposób. ”twoja matka nienawidzi świata, ja go unikam, a ty chcesz go uratować” – powiedział kiedyś jej ojciec. Matka była oziębła i swój ból odreagowywała na córce, ojciec odciął się od świata, stał się cieniem człowieka. Dziewczyna została sama ze swoimi problemami. Zarówno Jude jak i Lucy nie mieli wsparcia u swoich rodzin. Byli pozostawieni sami sobie. Nie każde z nich sobie z tym radziło. Jude wszedł na ścieżkę przestępczą, ona całkowicie oddała się baletowi. Oboje zranieni przez życie, musieli otrząsnąć się i odnaleźć swoją drogę.

            „Crash” to naprawdę poruszająca i wciągająca powieść. Autorka umiejętnie wykreowała bohaterów, których kochamy, nienawidzimy. Razem z nimi walczymy z demonami przeszłości, walcząc o swoją szansę na szczęście i miłość. Chwilami myślałam: „Dlaczego ktoś nie pozwoli im być szczęśliwymi?! Zasługują na to!” Nikt mnie jednak nie słuchał. Spędzałam więc z nimi kolejne godziny, nie zostawiając ich nawet na chwilę. Książkę tę serdecznie polecam. Z pewnością pokochacie ją tak jak ja. 

niedziela, 4 sierpnia 2013

Stos lipcowy :)

Witajcie,
dzisiaj mój stos lipcowy, jak już mówiłam jest w tym miesiącu dość okazały :) A oto on (po kliknięciu oryginalna wielkość):


Po lewej:
- "Crescendo" Becca Fitzpatrick - kolejna część jednej z moich ulubionych serii (do recenzji "Szeptem" zapraszam tutaj ) książka już przeczytana :) recenzja tutaj
- "Cisza" Becca Fitzpatrick - część trzecia tej samej serii
- "Płonąca lampa" Amanda Quick - moje pierwsze spotkanie z powieścią tej dość znanej autorki, zobaczymy jakie będzie pierwsze wrażenie :)
- "Światła pochylenie" Laura Whitcomb - "Ktoś na mnie patrzył. To dość niezwykłe uczucie, kiedy jest się martwym..." - to zdanie z opisu książki mnie właśnie zaintrygowało, na razie czeka na swoją kolej
- "Pocałunek śmierci" Marcus Sedgwick - zupełnie przypadkowy zakup, jakich wiele w tym miesiącu, zobaczymy co z tego wyniknie :D, więcej o książce tutaj
- "Cienie" Amy Meredith - przeczytana i zniesmaczona (książka i ja ;)) recenzja tutaj , jeśli ktoś jest chętny chciałabym się nią z kimś wymienić. Jeśli ktoś jest zainteresowany to proszę pisać tutaj lub na mojego maila 
- "Polowanie" Amy Meredith - kolejna część, kupiona za jednym zamachem, sądząc po pierwszej części ta również nie przypadnie mi do gustu
- "Świat nocy. Dotyk wampira, Córki nocy, Zaklinaczka." L. J. Smith - po "Pamiętnikach wampirów" pora na inne powieści tej autorki
- "Tajemny krąg. Inicjacja, Zakładniczka." L. J. Smith - sytuacja taka jak powyżej :), już przeczytana niedługo recenzja
- "Primavera" Mary Jane Beaufrand - kolejny szczęśliwy (lub nie) traf :D, więcej o książce tutaj
- "Cień nocy" Andrea Cremer - w trakcie czytania i na razie zapowiada się bardzo ciekawie :) wkrótce recenzja

Po prawej:
- "Dziennik samobójców" Błażej Przygodzki - czeka na swoją kolej, więcej o książce tutaj
- "Gdzie indziej" Gabrielle Zevin - od dawna chciałam przeczytać, melancholijna i nowatorska - tak słyszałam :)
- "Podróż Enrique" Sonia Nazario - "jeśli masz zamiar przeczytać tylko jedną opartą na faktach książkę w tym roku, powinna to być właśnie Podróż Enrique" przekonam się czy warto, więcej o niej tutaj
- "Wróg" Charlie Higson - mroczna i wstrząsająca - taka podobno jest, sprawdzimy :)
- "Bezsenność we dwoje" Sarah Dessen - romans młodzieżowy na jakiś letni wieczór - już niedługo
- "Pocztówka z Toronto" Dariusz Rekosz - już przeczytana, recenzja tutaj, również do wymiany :)
- "Mechanizm serca" Mathias Malzieu - jedno z moich największych czytelniczych rozczarowań :/ recenzja tutaj, również do wymiany
- "Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek" Mary Ann Shaffer, Annie Barrows - długi tytuł :D , więcej o książce tutaj
- "Niedoręczony list" Sarah Blake - powieść obyczajowa w czasach wojny - czyli to co lubię :)
- "Lustrzane odbicie" Audrey Niffeneger - kolejna powieść autorki "Żony podróżnika w czasie" (recenzja tutaj) już się nie mogę doczekać :D
- "I wciąż ją kocham" Nicholas Sparks - romans znanego wszystkim autora, przyznaję, że widziałam już film, ale książka nadal czeka :D
- "Chłopiec z latawcem" Khaled Hosseini -powieść trochę innego kalibru niż pozostałe, z cyklu Juliette czyta na poważnie :D
- "Joe Speedboat" Tommy Wieringa - powieść obyczajowa, więcej o niej tutaj

Jak Wam się podoba? Coś czytaliście, polecacie, odradzacie?

W sprawie wymiany piszcie poniżej lub na email julie08642@gmail.com

piątek, 2 sierpnia 2013

"Ostatnia piosenka" Nicholas Sparks

            Ronnie jest buntowniczką, zakochaną w nocnym życiu Nowego Jorku. Kiedy więc dowiaduje się, że ma spędzić całe lato z ojcem, z którym nie miała kontaktu od trzech lat, nie jest zachwycona. Rozgoryczona swoim losem przewiduje, że czeka ją najgorsze lato w życiu. Nie ma pojęcia jak się myli, ani jakie plany ma dla niej kapryśny los. Będzie musiała przezwyciężyć swoją niechęć do ojca i dać mu drugą szansę. Pozna także przystojnego siatkarza Willa. Każdy ma swoje sekrety, a tego lata niektóre z nich wyjdą na jaw. Jak zmieni to Ronnie? Czy będzie potrafiła wybaczyć?
            „Ostatnia piosenka” to już nie pierwsza powieść Nicholasa Sparksa, którą przeczytałam i muszę przyznać, że ponownie się nie zawiodłam. Nie wiem jak on to robi, ale za każdym razem potrafi przyciągnąć moją uwagę i wzbudzić we mnie skrajne emocje. Myślę jednak, że pan Sparks to sadysta, ponieważ za każdym razem, gdy spotykam się z jego książką długo nie mogę dojść do siebie i zawsze zużywam całe pudełko chusteczek. Czy on odczuwa aby odczuwa jakąś przyjemność ze znęcania się nad czytelnikiem, że nie pozwoli naszym ulubionym bohaterom żyć w spokoju?
            Muszę przyznać, że jest w tym naprawdę dobry. Działa z dokładnie opracowaną techniką. Najpierw zapędza bohaterów w senne, spokojne miejsca, by mogli tam odnaleźć szczęście, odkryć sens życia itd. Równocześnie sprawia, że czytelnik całkowicie angażuje się w ich historię, przywiązuje się do bohaterów. A kiedy ma już pewność, że jesteśmy bardzo we wszystko zaangażowani i nareszcie mamy nadzieję na szczęśliwe dla bohaterów zakończenie, on robi coś strasznego. Zawsze! Czemu on nie pozwoli im być szczęśliwymi. Czy choć raz nie może być tak, jak w bajkach? Czy choć raz wszystko nie musi być realne do bólu? Nie. A przynajmniej taką odpowiedź otrzymałam po każdej z przeczytanych książek. I podczas każdej płakałam jak głupia. Nawet teraz po kilku godzinach po przeczytaniu, kiedy to piszę nadal bolą mnie głowa i oczy. Zapewne wyglądam strasznie, ze spuchniętą i czerwoną od płaczu twarzą, dlatego cały dzień, w miarę możliwości omijam lustra.
            A wracając do powieści i przymykając oko na sadystyczne metody pana Sparksa muszę przyznać, że to jedna z lepszych powieści jakie czytałam. Pod względem, jakby… technicznym, że tak to ujmę. Szczerze mówiąc, to nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć jakiejkolwiek książki, która w tym stopniu rozbudzałaby moją wyobraźnię. Rzecz jasna, podczas każdej potrafiłam sobie wyobrazić wszystkie wydarzenia, ale podczas czytania „Ostatniej piosenki” całkowicie stawałam się częścią wydarzeń. Nawet nad Tm się nie zastanawiając mogłam bez problemu stać się częścią wydarzeń. W pewnych chwilach zdawałam sobie sprawę, że w głowie dokładnie widzę otoczenie bohaterów, to, gdzie się znajdują. Miałam wrażenie, że stoję razem z nimi na plaży, pod stopami czuję piasek, wiatr rozwiewa mi włosy, a w oddali słyszę szum oceanu. To było niesamowite! Niemal widziałam każde ziarenko piasku, każdy listek szumiący na wietrze. Chwilami naprawdę tam byłam! Nie wiem jak autorowi udało się osiągnąć taki efekt, ale jestem całkowicie oczarowana. Możliwe nawet, że przeczytam tę książkę jeszcze raz, tylko po to, by doświadczyć tego cudownego uczucia ponownie.
            Jak już mówiłam, bohaterowie również byli naprawdę realni i niektórych szczerze polubiłam. Książka porusza ważny temat, jakim jest wybaczanie. Nie lubimy tego robić. Wybaczać nie jest łatwo, bo każdy z nas nie lubi być raniony, a szczególnie przez bliskie mu osoby. Tak też było i tu. Bohaterowie długo nosili w sobie żal. Dopiero pewne wydarzenia pozwoliły im zrozumieć swoje błędy. Każdy je popełnia, ważne jednak by w porę je naprawić. Ludzie jednak zazwyczaj robią to gdy jest już prawie za późno. Większość powieści Sparksa niesie ze sobą przesłanie, abyśmy doceniali to, co mamy. Rodzinę, przyjaźń, miłość. By mimo wszystko walczyć o nie za wszelką cenę.

            „Ostatnia piosenka” to kolejna wspaniała powieść wybitnego pisarza, napisana jednak lekkim językiem. Czyta się ją bardzo szybko i chciałoby się żeby trwała dłużej. Mam wrażenie, że jego powieści nigdy nie będzie mi dosyć. Mimo, że często wiem, czego się spodziewać (nie ukrywam, że jego książek nie można zaliczyć do szczególnie zaskakujących, z pewnością fani kryminałów będą niepocieszeni) to zawsze, mimo wszystko wywierają na mnie duże wrażenie. Zarówno „Ostatnią piosenkę” jak i inne jego powieści wszystkim serdecznie polecam, bez względu na wiek.

czwartek, 1 sierpnia 2013

"Cienie" Amy Meredith

            Eve jest ładna, popularna, mieszka we wspaniałej rezydencji w Hamptons, kocha zakupy i designerskie ciuchy. Jej jedynymi problemami są limit na karcie kredytowej lub złamany paznokieć. To się jednak zmieni. Eve właśnie zaczyna liceum, w którym pojawia się dwóch przystojnych chłopaków. Obaj przyciągają uwagę Eve. Luke – młody syn pastora, zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Mal – tajemniczy i małomówny przyciąga uwagę jak magnes. Niestety w mieście zaczyna się roić od demonów, a kolejni mieszkańcy trafiają do zakładów psychiatrycznych. Jedyną osobą zdolną powstrzymać zło jest Eve. Czy poradzi sobie z zadaniem?
            „Cienie” to debiut literacki Amy Meredith. Z opisu na okładce dowiedziałam się, że książka odniosła duży sukces zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i za oceanem. W Polsce również została przyjęta z entuzjazmem i dość często o niej słyszałam. Postanowiłam więc się z nią zapoznać. Muszę przyznać, że spodziewałam się dość wiele. Niestety zawiodłam się.
            Zarówno historia, jak i główna bohaterka są niezwykle naiwne. Dziewczyna nie mierzy wyżej niż do kilkunastocentymetrowych butów na obcasie. Jedyne, o czym potrafi rozmawiać to moda, zakupy, wygląd itd. Wydawała mi się bardzo nudną postacią, tym bardziej, że  osobiście niezbyt lubię zakupy i nie skupiam się na wyglądzie. Nie potrafiłam się więc z bohaterkami utożsamić. Bardzo naciągana wydała mi się także reakcja Eve na to, co odkryła (nie chcę mówić co, gdyby ktoś z was chciał przeczytać). Kto normalny by się nie zdziwił, z początku nie dowierzał,  był w szoku. Ale nasza bohaterka przyjęła to w zupełnie odwrotny sposób. Wcale nie wydawała się zaszokowana, jakby to, czego się o sobie dowiedziała było całkowicie normalne. Już samo to mnie negatywnie zaskoczyło. Równie zadziwiające było dla mnie to, że bohaterowie w osądzie sytuacji posługiwali się faktami z programu w Disney Channel. Kto normalny bierze takie rzeczy na serio?! To już było bardzo naciągane.
            Po drugie, sama historia, mimo że przykuwa uwagę, nie jest zbyt wysokich lotów. Wydarzenia są dość przewidywalne. Jedynym, co mogę ocenić na plus, jest odrobina mroku, którą mogłam odczuć. W niektórych chwilach czułam coś w rodzaju niepokoju i grozy. Były to niestety chwile rzadkie i bardzo krótkie. Wszystko musiało się przecież skończyć dobrze. Prawda? Trudno mi wytknąć jeszcze jedną rzecz bez zdradzania fabuły. Powiem tylko tyle, że aby użyć swojej siły, Eve musiała odczuwać silne emocje, takie jak złość, zazdrość. Nie jest to chyba niespodzianką, że w każdej takiej sytuacji tak się właśnie działo. Nasza bohaterka zawsze znajdywała najgłupszy i najnaiwniejszy powód do tych odczuć. Potrafiła na przykład zezłościć się na chłopaka, że naigrywał się z jej dbałości o wyglad. (?!)
            Książka „Cienie” to nic innego jak lekka lekturka dla młodszych i mniej wymagających czytelniczek. Dla tych starszych stanowi jedynie nic nieznaczący przerywnik. Muszę także dodać, że bardzo nie podobało mi się tłumaczenie. Miałam wrażenie, że zrobiła to osoba niedoświadczona, nie mająca o tym najmniejszego pojęcia. Niektóre wyrażenia były przetłumaczone niemal dosłownie, mimo że w języku polskim takich zwrotów się nie używa. Moim zdaniem niedopuszczalne jest także używanie takich słów jak np.: chłopacy. Kilkakrotnie się ono tutaj pojawiało, za każdym razem wywołując na mojej twarzy grymas.

Wbrew temu, co wynika z mojej recenzji, książka nie jest tragiczna. Po prostu dla osoby, która choć chwilę zastanowi się nad tą książką, te niedociągnięcia zmienią odczucia na temat lektury. Podczas czytania można na niektóre rzeczy przymknąć oko. Dlatego też książka ta stanowi, jak już mówiłam, nic innego jak przerywnik. Na wolne, niedzielne popołudnie w sam raz.