wtorek, 30 lipca 2013

"Sekret Julii" Tahereh Mafi

            Julia i Adam trafili do Punktu Omega. Byli pewni, że tu w końcu mogą czuć się bezpiecznie. Ale jeszcze wiele przed nimi. Julia nie może zaaklimatyzować się w nowym społeczeństwie. Unika kontaktu z ludźmi i nie stosuje się do rad Castle’a – przywódcy rebeliantów. Skupia się jedynie na Adamie – jedynej osobie, która jest odporna na jej dotyk. Tak im się przynajmniej wydaje. Jednak niedługo odkryją straszliwą prawdę, która może przekreślić ich wspólne szczęście. Poza murami kryjówki zaczyna robić się gorąco. Nad ludźmi zawisa groźba ataku. Warner nadal nie zrezygnował z Julii i zrobi wszystko, aby ją zdobyć. Czy mu się to uda?
            „Sekret Julii” to druga część trylogii o dziewczynie z dotykiem, który zabija. Również tym razem Julia będzie musiała poradzić sobie z wieloma problemami i zrozumieć swoje przeznaczenie.
            Z początku miałam co do tej książki mieszane uczucia. Bohaterka mnie irytowała, a większość jej decyzji i zachowań wywoływała moje niezadowolenie. Julia, ślepo wpatrzona w ukochanego, nie widziała świata poza ich miłością. Zachowywała się głupio i samolubnie, jak rozpieszczone dziecko. Liczyły się jedynie jej uczucia, jej problemy, jej słabości. A ludzie wokół niej również cierpieli. Ona jednak tego nie zauważała i zaślepiona swoimi uczuciami, dokonywała kolejnych złych decyzji, raniąc wszystkich dookoła.
Na szczęście później się to zmieniło. I to w samą porę, bo byłam już bliska odłożenia książki „na później”. Bardzo się cieszę, że tego nie zrobiłam, bo lektura była naprawdę ciekawa. Tym razem fabuła skupia się nie na jednej postaci, a kilku, których poznajemy często z zupełnie innej perspektywy. Po tej części mój stosunek do wielu bardzo się zmienił. Wśród nich jest zarówno Adam jak i Warner. Szczególnie wiele dowiadujemy się o Warnerze, którego po przeczytaniu książki naprawdę polubiłam. Dlaczego – tego możecie się dowiedzieć podczas lektury.
W „Sekrecie Julii” podobnie jak w „Dotyku Julii” głównym tematem opowieści jest wyobcowanie i nieumiejętność współżycia ze społeczeństwem. Mimo że w Punkcie Omega mieszka wiele innych osób, posiadających niezwykłą moc, Julia nadal nie czuje się na miejscu. Po latach spędzonych na marginesie społeczeństwa, w poczuciu, że jest się potworem, nie może odzyskać zaufania do ludzi. Unika nawet ich spojrzeń, bojąc się dojrzeć w nich choć odrobiny odrazy lub strachu. Okaże się jednak, że nie tylko Julia musi się z tym mierzyć. Jeden z bohaterów musi przechodzić przez to samo, co ona i to podobieństwo stworzy między nimi niespodziewaną więź.
            Jak widać „Sekret Julii” przynosi czytelnikom wiele odpowiedzi. Są one jednak tak zaskakujące, że nadal nie wiemy czego się spodziewać. Niczego nie możemy być teraz pewni, dlatego śledzimy losy bohaterów z zapartym tchem. Książka ta naprawdę wciąga. Choć początkowo trochę się dłuży to później, nie wiadomo kiedy, a już się kończy. Dużym atutem powieści jest zastosowany styl. Wypowiedzi są krótkie, często urywane, nadają wydarzeniom dynamiki. Odzwierciedlają tok myślowy bohaterki w taki sposób, że jej myśli chwilami stają się naszymi. Niezwykle łatwo „wczuwamy się” w jej emocje.
            Książkę tę polecam wszystkim fanom przygód Julii, a tym którzy jeszcze nie mieli okazji się z nią zapoznać oczywiście polecam poprzednią część. Książki te gwarantują długie godziny niepokoju, śmiechu i strachu. Nie można się oderwać.  Serdecznie polecam.
________________________________________________________________________________
Dzisiaj przedostatni dzień lipca jednak, nieumyślnie :D, mój stos zaprezentuję dopiero w sobotę :/ Niestety obecnie jestem poza domem, ale warto do soboty poczekać bo w tym miesiącu stos jest rekordowy.
Pozdrawiam serdecznie :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

"Pocztówka z Toronto" Dariusz Rekosz

Recenzja krótka jak sama książka. Nie sądzę by odpowiednie było rozpisywanie się nad nią bardziej niż autor nad pewnymi wątkami.         
Monika jest uczennicą trzeciej klasy gimnazjum w małym mieście. W jej rodzinie nie układa się dobrze, bo od śmierci ojca matka i córka nie mają pieniędzy. Robią, co mogą, ale jest co raz gorzej. Na początku roku do klasy Moniki trafia nowy chłopak, Dominik. Przeniesiony ze szkoły w Warszawie od razu przyciąga uwagę innych uczniów. Gdy pomiędzy nim a przyjaciółką Moniki, Mrówką zaczyna iskrzyć okazuje się, że chłopak ma dużo pieniędzy i nie szczędzi ich na drogie rozrywki. Monika od początku czuła, że z nowym jest coś nie tak. Czy dziewczyna da się wplątać w nielegalne interesy?
            „Pocztówka z Toronto” to nic innego jak lekka i krótka książeczka na zabicie nudy. Muszę przyznać, że nie lubię czytać powieści polskich autorów. Chociaż to zdanie niedawno trochę uległo zmianie po odkryciu twórczości Katarzyny Bereniki Miszczuk czy Jakuba Ćwieka, tak przy autorach takich jak pan Rekosz to uprzedzenie powraca.
            Jak większość nastolatek lubię czasami poczytać coś o swoich rówieśnikach, ich problemach i życiu. Jednak ta pozycja nie przypadła mi do gustu. Wydaje mi się, że historia była naiwna i płytka. Może gdyby była dłuższa zdołałabym mieć inne zdanie na jej temat, ale rzeczywista postać nie przypadła mi do gustu. To prawda, że tematy podjęte przez autora były jak najbardziej na czasie, mimo to jakoś nie mogłam się przekonać.
Myślę, że autor za bardzo starał się naśladować współczesny slang młodzieżowy, a może po prostu ja się takim nie posługuję, w każdym razie mi się to nie podobało. Niektóre wyrażenia, między innymi: gegra, informa itd. źle wpływały na odbiór powieści. Słownictwo było przerysowane, wiejskie i całkowicie nie na miejscu. To jasne, że młodzi ludzie nie mówią w taki sposób jak dorośli, ale bez przesady. Tutaj to się aż rzucało w oczy.

Nie mogę powiedzieć, że książka mi się nie podobała. Nie wywołała u mnie po prostu większych uczuć. Myślę, że ostatnio przyzwyczaiłam się już do powieści na wyższym poziomie niż ten, który reprezentuje „Pocztówka z Toronto”. Najbardziej zdziwił mnie jednak fakt, że ostatnio dużo się o tej książce mówiło. Nie wiem z jakiego powodu. Książka króciutka i lekka dosłownie na kilka godzin. Ot, taka odskocznia od czegoś ambitniejszego, przerywnik (przerywniczek). Jeśli lubicie takie klimaty to proszę bardzo, ale ja się na to nie piszę.

A ktoś z Was czytał? Co o niej myślicie?

niedziela, 28 lipca 2013

Recenzja "Mechanizm serca" Mathias Malzieu

            17 kwietnia 1874 roku w Edynburgu, w najzimniejszy dzień świata, rodzi się chłopiec. Jack ma zamarznięte serce i jedynie dzięki pomocy Doktor Madeleine wychodzi z tego cało. Kobieta wstawiła mu zegar z kukułką, by podtrzymać pracę małego organu dziecka. Dorasta ze świadomością, że nie może sobie pozwolić na silne uczucia i musi unikać zakochania się. Jednak kiedy w dniu swoich dziesiątych urodzin po raz pierwszy odwiedza miasto, spotyka małą śpiewaczkę. Jest zauroczony głosem i urodą dziewczynki. Obiera sobie za cel zdobycie jej. Ta droga nie będzie jednak łatwa. Spotka się z nietolerancją rówieśników, odrzuceniem i stratą. By odnaleźć miłość swojego życia będzie musiał przemierzyć Europę i zmierzyć się z rywalem o serce ukochanej. Wszystko to w akompaniamencie cichego tik – tak…
            Wszystko zachęcało mnie do przeczytania tej książki. Od interesującego opisu po przepiękną okładkę. Kiedy w końcu trafiła w moje ręce niezwłocznie wzięłam ją do rąk. Rozczarowałam się. Naprawdę się rozczarowałam, bo historia, którą otrzymałam, była po prostu nijaka. Sam pomysł był naprawdę ciekawy. Ta opowieść mogłaby mnie nawet zauroczyć, gdyby nie sposób w jaki została opisana. Autor całkowicie nie potrafił wzbudzić we mnie jakichkolwiek emocji. Bohaterowie i wydarzenia byli nijacy. Pod koniec chciałam po prostu jak najszybciej skończyć, żeby tylko mieć to już za sobą.
            A historia miała potencjał. Człowiek w poszukiwaniu szczęścia. Pogoń za marzeniami. To mogłoby być piękne. Powstałby twór podobny do „Małego księcia”. A ta powieść nie zasługuje nawet żeby ją do tego poematu przyrównywać. Wszystko tutaj było nie tak. Miała to być „baśń dla dorosłych” a jedynym co zalicza ją do literatury dla dorosłych jest obecność kilku scen nieprzeznaczonych dla dzieci. Aspekt przesłania ją do tego nie zalicza. Nie mogę nawet powiedzieć, że mi się nie podobała. Nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, poza frustracją, że wydałam na nią pieniądze.
            Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu można by powiedzieć, że w sumie dużo się działo. Przecież książka opisuje prawie całe życie Jacka. Jednak czytając nie odczuwało się tego, co jest dziwne, ponieważ akcja bardzo się dłużyła. To zaledwie niecałe 150 stron, a opisano na nich całe życie małego Jacka, wszystko się dłużyło i wiele rzeczy były tak pogmatwanych, że chwilami nie nadążałam kiedy wydarzenia mają miejsce. Jak to wszystko naraz możliwe? Nie wiem. Dla mnie również stanowi to zagadkę. Wracając do pogmatwanych faktów, w pewnym momencie dowiadujemy się, że Jack ma trzydzieści lat, z czego my mogliśmy się spodziewać, że około osiemnastu. Autor nie był ani trochę konsekwentny, przez co odbiór książki był jeszcze trudniejszy.

            „Mechanizm serca” był dla mnie ogromnym rozczarowaniem i stratą pieniędzy (stratą czasu na szczęście mniej, bo książka była dość krótka – chociaż tyle). Niby jakieś tam nauki są, wiele mądrości jest tam wplecionych między wierszami, jednak jest to zrobione nieumiejętnie i zupełnie do mnie nie przemówiło. Książki nie polecam, chyba że ktoś chce jej użyć jedynie jako ozdobę, bo tę rolę spełni wzorowo (okładka jest przepiękna, aż szkoda, że zdobi tak marną książkę).

czwartek, 25 lipca 2013

Recenzja "Niezgodna" Veronica Roth

            W dystopijnym Chicago społeczeństwo podzielone jest na pięć frakcji: Nieustraszoność, Altruizm, Erudycja, Prawość i  Serdeczność. W wieku szesnastu lat każdy mieszkaniec musi wybrać jaką drogą w życiu pragnie podążać, wybierając frakcję. Beatrice musi wybrać między rodziną, a byciem wierną samej sobie. Podejmuje decyzję, jakiej nikt się po niej nie spodziewał. Zostawia za sobą wszystko i z wiatrem we włosach biegnie za swoimi marzeniami. Przybiera imię Tris, otwierając w swoim życiu zupełnie nowy rozdział. Spotyka na swojej drodze tajemniczego Cztery i wielu zarówno dobrych, jak i złych ludzi. Ale ona także skrywa pewien sekret, który stanie się zarówno powodem do strachu i pomocą. Kiedy pomiędzy frakcjami zaczyna wrzeć, Tris musi dokonać trudnych wyborów i zadać sobie pytanie komu może zaufać.
            "Niezgodna" to kolejna powieść z rodzaju tych, o których dużo się w ostatnim czasie mówi. Postanowiłam więc sprawdzić o co tyle szumu. Spotkałam się  wieloma opiniami. Zarówno tymi złymi, jak i dobrymi. Wbrew temu, co niektórzy mówią książka jest pozycją naprawdę godną uwagi. W moim odczuciu była nawet lepsza niż „Igrzyska śmierci”, do których się ją przyrównuje. „Niezgodna” to coś więcej niż dystopijny świat i przeciwstawianie się ustrojowi. To opowieść o młodych ludziach, którzy w obliczu zagrożenia poszukują własnej drogi w życiu, o dorastaniu do pewnych decyzji i do miłości.
            Autorka stworzyła w powieści specyficzny klimat. Wszystko było tak umiejętnie opisane, że w pewnych chwilach całkowicie wstępowałam w jej świat. Razem z Tris przeżywałam wszystkie decyzje i zmiany. Razem z nią walczyłam ze strachem i się śmiałam. W niektórych momentach nawet mi wzrastał poziom adrenaliny i choć nie jestem fanką sportów ekstremalnych, świetnie się razem z nią bawiłam, a potem chodziłam po domu z głupawym uśmiechem na twarzy. W czasie czytania stawałam się częścią tej opowieści i bardzo nie chciałam, by to się skończyło.

„Frakcja ponad krwią.”

            Głównym tematem powieści było dorastanie. Do trudnych decyzji, do podążaniu własną drogą w życiu. Droga Tris nie była łatwa. Jako Niezgodna musiała stale dbać o to, by nikt nie poznał jej sekretu, a przy tym dawać z siebie wszystko, by stać się Nieustraszoną. Wybierając opuszczenie rodziny, zdała się tylko na siebie. Musiała nauczyć się odpowiedzialności i samodzielności. Na swojej drodze spotkała jednak dobrych ludzi, którzy stanowili dla niej oparcie w trudnych chwilach, bo jak sama powiedziała nie można porównać żadnej innej relacji, do tej, która powstaje między ludźmi, którzy razem ryzykują życie. Dzięki tym osobom jej życie nie stanowiło pasma niepowodzeń i przykrości. Dzięki nim i razem z nimi zaczynała rozumieć co to znaczy żyć. Poznawała razem z nimi różne odcienie tego życia. Mimo wszystko była jednak rebeliantką. Po zmianie frakcji nie zapominała o swojej rodzinie, która, mimo że daleko od niej, wciąż stanowiła ważną wartość. Tris miała świadomość, że bez względu na to kim się stanie i jaką podąży drogą nadal będzie miała rodzinę, której może ufać.

            „Niezgodna” to powieść, która na długo zapada w pamięć. Bohaterowie stali się częścią mnie i są dla mnie bardzo ważni. Uczę się od nich pokonywania własnych lęków. Uświadomili mi, że nie można być idealnym. Nie można być nieustraszonym. Każdy z nas się czegoś boi, ważne jest jednak by ten strach zwalczać i nie dać mu sobą zawładnąć. Książkę serdecznie polecam tym, którzy jeszcze nie mieli okazji jej przeczytać. Naprawdę warto.

środa, 24 lipca 2013

Recenzja "Córka dymu i kości" Laini Taylor


Wąskie uliczki Pragi zasypane białym puchem. Jedną z nich podąża młoda niebieskowłosa dziewczyna. Zmierza do niepozornych drzwi na tyłach jakiegoś budynku i po chwili znika w miejscu „gdzieś tam”. Karou od zawsze zastanawiała jej przeszłość. Długie godziny spędzane w innym wymiarze, w sklepiku Dealera Marzeń spędzała na rozmyślaniu. Wszystko w jej życiu stanowiło dla niej zagadkę. Z pewnością nie była typową nastolatką. Płynnie mówiła kilkoma językami, nie tylko ziemskimi, miała intensywnie niebieskie włosy, których nie farbowała, a na ciele dziwne tatuaże i blizny. Prowadziła podwójne życie. Jedno spędzała w Pradze jako młoda utalentowana artystka, ucząca się w szkole plastycznej. W jej szkicownikach pełno było potworów nie z tej ziemi. Jedynie Karou wie, że nie są jedynie wytworem jej wyobraźni. W świecie za tajemniczymi drzwiami stanowią jej rodzinę i wsparcie. To dla nich często przemieszcza się po świecie przez magiczny portal, wykonując dziwne zlecenia. Jej życie stanowi zagadkę, ale kiedy na drzwiach na całym świecie zaczynają pojawiać się wypalone śladu dłoni, pytań przybywa. Kim jest piękna istota, która przykuwa uwagę Karou? Dopiero się poznali, a ona ma wrażenie, że zna te tygrysie oczy od zawsze…
            „Córka dymu i kości” to jedna z tych powieści o których wszyscy mówią, a ja jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Do teraz. I bardzo żałuję, że dopiero teraz, bo nie jest to typowa historia, jakich pełno na rynku. Ta wykracza poza wszystkie dotychczasowe szablony. Pełna tajemnic, mroku. Wciągająca i intrygująca. Nie mogłam się oderwać, a godziny przy niej spędzone minęły zbyt szybko.

Dawno, dawno temu anioł konał we mgle. Diablica uklękła nad nim i się uśmiechnęła.”

            Autorka wykreowała w tej powieści zupełnie nowy świat, pełen mitycznych istot, budzących zarówno strach, jak i podziw. Dawno już nie czytałam takiej powieści fantasy. Wszystkie elementy były dopracowane, a autorka opisała wiele szczegółów, dzięki czemu łatwiej wkroczyłam w wykreowany przez nią świat. Zgłębiając się w tę historię czułam wkład włożony w tę powieść. Nic nie było przypadkowe. Każda akcja odbywała się tak, jak powinna, powoli kierując moje myśli na odpowiedzi, których szukała bohaterka. W książce pełno było akcji. Aż wrzało od co raz to nowych zaskakujących wydarzeń. Nie było czasu na nudę. Wrzało również od emocji. Postacie, również dopracowane, budziły zarówno sympatię, jak i niechęć czy złość. W pełni zaangażowałam się w wydarzenia, kibicując moim ulubieńcom i tak jak oni, kipiąc od wszystkich tych pytań. Autorka potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika, nie pozwalając mu oderwać się ani na chwilę.

„-Przysięgam, że z dnia na dzień nienawidzę ludzi coraz bardziej. Wszyscy mnie wkurzają. Jeśli teraz tak jest, to co ze mną będzie, gdy się zestarzeję ? - Będziesz wredną starą babcią, która strzela z wiatrówki do dzieci na ulicy. - Nie. Wiatrówka tylko je rozdrażni. Kupię sobie kuszę. Albo bazookę.”

            W powieści pełno było także ironii i humoru. Podczas czytania często się śmiałam, obdarzając bohaterów co raz większą sympatią. Każdy z nich był osobą z charakterem, dzięki czemu ich dialogi były jednym z moich ulubionych aspektów książki. Obracanie wszystkiego w żart było dla Karou swego rodzaju ucieczką od przytłaczającej ją rzeczywistości. Chwilami nie radziła sobie ze stałą niepewnością i niewiedzą. Stale szukała bliskiej osoby, która wspierałaby ją w trudnych chwilach. Niepowodzenia zahartowały ją, utworzyła wokół siebie swego rodzaju barierę ochronną. Nie chciała zostać zraniona. Nie przyznała się do tego nikomu i na co dzień ubierała maskę ironii i sarkazmu.

„ten świat nie znał wojny, bo żaden świat nie potrzebuje tak potwornych, zabójczych rzeczy”

            Bohaterowie byli idealistami. Starali się zakończyć toczącą się wojnę. Byli świadomi jej niszczycielskiej siły. Doświadczyli jej bólu na własnej skórze. Pochodzili z przeciwnych stron konfliktu, ale swoim nastawieniem chcieli przekonać innych do pokoju. Wojna często rozdziela bliskich sobie ludzi. Tak też było i w tym przypadku. Ich uczucie nie wystarczyło, aby zatrzymać siłę, jaką jest nienawiść.

„To cecha potworów, że same się tak nie postrzegają. Pewien smok, który grasował w wiosce i pożerał dziewice, gdy usłyszał krzyk: „Potwór!” obejrzał się za siebie”

            Książka ta uświadomiła mi, że każdy z nas jest inny i trzeba umieć to zaakceptować. Ważnym jej elementem było bycie sobą i samoświadomość. Wielu z nas często udaje kogoś, kim nie jest lub stara się być kimś innym by sprostać czyimś oczekiwaniom. Tak też było z bohaterami. Wszystko przez co przeszli zmieniło ich w nieodwracalny sposób. Przez całe swoje życie starali się dowiedzieć kim naprawdę są. Zagubieni w pędzącym świecie szukali samych siebie. Nie wszystkim się to udało. Niektórych przeszłość i nieporozumienia przerosły i nie sprostali swoim zadaniom. Nie poddawali się jednak. Uparcie walczyli o swoją godność i miłość.
            „Córka dymu i kości” to powieść niezwykła. Przykuwa uwagę i uczy. Ukazuje dwoje ludzi, z pozoru zupełnie odmiennych, którzy w walce o swoje uczucia przeciwstawiają się przeznaczeniu. Czytając tę książkę, przywiązałam się do nich i z żalem ją kończyłam. Z pewnością wielu z Was już ją czytało i ma podobne odczucie. Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili zalecam jak najszybciej po nią sięgnąć, abyście i wy mogli wkroczyć w świat Karou i Akivy.

niedziela, 21 lipca 2013

Recenzja "Gwiazd naszych wina" John Green


            Hazel Grace ma szesnaście lat, nie chodzi do szkoły, nie ma wielu przyjaciół, dużo myśli o śmierci – to i fakt, że Hazel ma raka płuc sprawia, że nie jest typową nastolatką. Przeżyła jedynie dzięki cudownej terapii. Wszędzie, gdzie pójdzie towarzyszy jej butla z tlenem i współczujące spojrzenia ludzi. Gdy podczas jednego ze spotkań grupy wsparcia dla chorej młodzieży poznaje Augustusa, jej życia nabiera więcej barw. Okazuje się, że przystojny chłopak jest nią zainteresowany i postanawia pokazać jej świat poza ramami choroby. Razem wyruszą na niespodziewaną wyprawę po odpowiedzi. Czy nasze życia coś znaczą i jak możemy pozostawić po sobie ślad? Czy odnajdą to czego szukają?
            Historia Hazel i Augustusa trafiła wprost do mojego serca. Ich losy, w piękny sposób opisane przez Johna Greena, nie pozwalały mi o sobie zapomnieć. Jeszcze przez długie dni nie mogłam przestać rozmyślać o tym, co się wydarzyło. Chwilami myślałam po prostu: Dlaczego? Dlaczego ci, którzy zasługiwali na coś więcej od życia otrzymali tak mało? Ale życie nie jest sprawiedliwe i ta niesprawiedliwość męczyła mnie stale, gdy poznawałam losy tej dwójki. Nie były to przeciętne losy. To, co ich spotkało było po prostu piękne. Oboje w pełni zasługiwali na każdą chwilę i każdy uśmiech dzielony ze sobą. Wiedzieli, że nie mają przed sobą wiele czasu, ale wykorzystywali go jak mogli, dbając, by każda chwila miała znaczenie.

 „Prawie każdy ma obsesję na punkcie pozostawienia po sobie śladu, pozostawieniu spuścizny. Pokonaniu śmierci. Wszyscy chcemy by nas zapamiętano. Ja też. Ale za często ślady, które ludzie po sobie pozostawiają są bliznami.”

            Oboje zadawali sobie pytanie: Jaki ślad może po sobie człowiek pozostawić? Wszystkie ich działania to dążenie do otrzymania odpowiedzi na nie. Ale jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Także między nimi wywołało ono wiele nieporozumień. Każde z nich na swój sposób się starało, by ich życia miały jakiś sens. Ich relacja była jedną z niewielu dobrych rzeczy, które im się w życiu przytrafiły. Stanowili dla siebie oparcie w trudnych chwilach, będąc jedynymi osobami, w pełni się rozumiejącymi. Znali swoje słabości i marzenia. Pomagali sobie nawzajem je spełnić.

„Panie, daj mi siłę, abym zmienił to, co zmienić mogę; daj mi cierpliwość, abym zniósł to, czego zmienić nie mogę, i daj mi mądrość, abym odróżnił jedno od drugiego.”

            Temat umierania nie jest łatwy. Wszyscy dobrze wiemy, że nasz czas na ziemi jest ograniczony, ale nigdy naprawdę się nad tym nie zastanawiamy. Nie wiemy ile czasu nam zostało, ale mimo to, każdego dnia, go marnujemy. Na niepotrzebne kłótnie, nieodpowiedzialne zachowania, na robienie rzeczy, które nas nie cieszą. W obliczu śmierci to się zmienia. Reakcje są różne. Niektórzy starają się uciec przed tym, co nieuniknione, zapominając, że nie ma to sensu. Inni po prostu się poddają, wręcz wyczekując tego, co ma nadejść. Ta książka uczy nas jak naprawdę powinniśmy do tego podejść. Nie jest to jednak łatwe. Nie było to takie także dla bohaterów. Autor przedstawił tu kilka postaci i postaw wobec śmierci, każda z nich ma nas czegoś nauczyć i to robi. Wszyscy próbują poradzić sobie z utratą bliskich osób, jedni lepiej, drudzy gorzej. Po przeczytaniu tej książki moje nastawienie również się zmieniło. Myślę, że na lepsze.

„To żenujące, że wszyscy idziemy przez życie, ślepo akceptując to, iż jajecznica musi być kojarzona wyłącznie z porankami”

            To, co w tej książce przyciąga uwagę jest ironia, której jest stałym elementem tej książki. Znacznie wpływa to na odbiór tej historii, bo w obliczu śmierci na nic zdaje się histeria i załamanie, aby sobie z tym poradzić często potrzeba podejść do tego w inny sposób. Autor zdaje się wręcz kpić ze śmierci i ze wszystkiego, co z nią związane. Podważa także wszystko, co wiemy, prowokując nas do myślenia nad wieloma rzeczami i skłaniając nas, byśmy przestali brać wszystkiego takim, jakie jest bez namysłu. Bo niby dlaczego powinniśmy patrzeć na wszystko tak, jak inni? Dlaczego nie możemy odnajdywać własnej drogi przez życie? Iść własnymi  ścieżkami i je wytyczać? Autor prowokuje nas do wyjścia poza schematy i spojrzenia na świat w inny sposób, byśmy przestali marnować nasz czas i w końcu zaczęli żyć.

„Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą.”

            Ważnym elementem historii Augustusa i Hazel była książka. Książka, która znaczyła dla nich tak wiele jak teraz dla mnie ta. Autor potrafił przemówić do mnie w sposób, który wydaje mi się w pewnym sensie intymny, jakby mówił jedynie do mnie. Jakby chciał żebym zrozumiała i zapamiętała, co chce mi przekazać. I to zrobiłam. Zapamiętałam i wciąż staram się zrozumieć. Przysporzyła mi także, oczywiście, wieeeeele łez. Myślę, że jeszcze nigdy tak nie płakałam. Płakałam, bo jak już mówiłam, to, co ich spotkało było tak niesprawiedliwe. W pewnym momencie poczułam złość na coś bliżej nieokreślonego, że tak musiało się to potoczyć. Byłam jednocześnie zła i szczęśliwa, że poznaję tę historię, że wszystko, co się wydarzyło tak na mnie oddziaływało. Nie mogłam się oderwać. Autor, posiadający z pewnością ogromny talent, przykuł moją uwagę i dotarł ze swoim przekazem do mojego serca, pozostawiając na nim ślad. Mam wrażenie, że i on stara się nie pozostać zapomnianym. 

środa, 17 lipca 2013

Recenzja "Szeptem" Becca Fitzpatrick


Patch jest tajemniczy i niezwykle przystojny. Nic dziwnego, że kiedy pewnego dnia pojawia się na lekcji biologii, Nora nie może mu się oprzeć. Jednak od tego czasu wokół niej zaczynają się dziać różne rzeczy, które raczej trudno racjonalnie wytłumaczyć. Co ma z tym wspólnego Patch i jaką odegra w tym rolę? Od początku stanowił dla niej zagadkę, którą postanawia za wszelką cenę rozwiązać. Co odkryje?
            Czasem nie trzeba wiele żeby się zakochać. Mi niewiele było trzeba, aby zakochać się w „Szeptem”. Dwa razy. Muszę przyznać, że nie jest to powieść niezwykle wzniosła i budząca wiele refleksji, ale mi wystarcza. Nie wiem, co w niej takiego jest, ale za każdym razem po prostu nie mogę się oderwać i za każdym razem spędzam z nią caluteńki dzień, bez względu na wszystko. Nie jest mi przykro.
            Przyznaję bez bicia, że głównym powodem mojego zachwytu jest sam Patch. Istota tajemnicza, przystojna i przyciągająca uwagę. Można powiedzieć, że zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia (pierwszej strony). Jest w nim coś, co sprawia, że za każdym razem do niego wracam. Nie dziwi mnie zainteresowanie nim Nory. Jeśli ja uległam mu jedynie czytając, to co dopiero ona jeśli naprawdę z nim przebywała? Autorce należą się z mojej strony podziękowania za wykreowanie tej postaci.

„-Żebym nie zapomniała, przyniosłam twoje zadanie. Gdzie położyć?
Wskazała kosz na śmieci.
-Najlepiej tam.”

            A teraz na serio. A raczej półserio, bo drugą rzeczą, która mi się w „Szeptem” podobała jest właśnie dowcip. Autorka świetnie wprowadza śmiech i ironię i robi to dość często. Dzięki temu lektura jest jeszcze przyjemniejsza i powoduje na mojej twarzy uśmiech, a czasami nawet cichy śmiech. W książce występowało także dużo dialogów, co również dobrze wpływa na całość. Nie doszukałam się tu żadnych zbędnych i przydługich opisów. Jest to więc 328 stron czystej akcji, Patcha i śmiechu. Bez sztucznego zapychania.
            Mówiąc o „Szeptem” nie można także zapomnieć o tych wszystkich tajemnicach. Bez nich to nie byłoby to samo. Czają się wszędzie. Szargając wątłe zdrowie czytelników, którzy stale myślą, co się zaraz wydarzy albo co skrywa każdy z bohaterów, bo niemal wszyscy mają coś na sumieniu. Wszystko to dzieje się w okolicach Coldwater – w otoczeniu mgieł i szumu nadmorskiej wody. Czego chcieć więcej? Patcha! No tak, tak.. Ale on jest tylko jeden.
            Tak więc jednym słowem opisując „Szeptem”: CUDOWNA. Nie trzeba dodawać nic więcej tylko brać się za czytanie.

niedziela, 14 lipca 2013

Recenzja "Poradnik pozytywnego myślenia" Matthew Quick


Poznajcie Pata. Pat ma pewną teorię – jego życie to film, który zakończy się happy-endem, czyli powrotem jego byłej żony. Do tego czasu musi spełnić tylko kilka warunków: codziennie robić kilkaset brzuszków, biegać, czytać więcej książek i brać kolorowe pastylki. Wszystko wydaje się stać mu na drodze -  nikt nie chce rozmawiać o Nikki, jego drużyna przegrywa, a jego relacje z ojcem trudno nazwać poprawnymi. Na domiar złego łazi za nim piękna i tak samo jak on stuknięta Tiffany. Pat jednak nie przestaje myśleć pozytywnie. Czy to wystarczy, aby osiągnął swój cel?
            Czytając zapowiedź, nie spodziewałam się wiele. Może komedii, która w najlepszym wypadku będzie choć trochę ocierać się o dramat. Na szczęście bardzo się pomyliłam. „Poradnik pozytywnego myślenia” to naprawdę wspaniała lektura, o której długo nie mogłam zapomnieć. Poruszała ważne tematy w prosty sposób i tym mnie urzekła.

„Pamiętaj, przyszłość zaczyna się dziś.”

            Pat nie jest statystyczną osobą. Kilka lat spędził w zakładzie psychiatrycznym, zostały całkowicie wyjęte z jego życia. Wciąż jednak ma nadzieję na powrót swojej byłej żony Nikki. Pragnie tego tak bardzo, że postanawia zmienić swoje życie, stać się lepszym człowiekiem i naprawdę konsekwentnie do tego dąży. Każdego dnia pracuje nad sobą i się stara. Mimo, że wszyscy mówią mu żeby przestał, on nadal myśli pozytywnie. Świat oczami Pata jest raczej specyficzny. Niełatwo jest zrozumieć taką osobę, nie wiedząc co przeżyła i przez co musi przechodzić każdego dnia. Autor powieści zdołał jednak przybliżyć mi jego życie. Zaczęłam rozumieć wiele rzeczy, co wcześniej nie było takie łatwe. Świat Pata stał się w trakcie lektury także i moim.
            Muszę przyznać, że mile go wspominam. Będąc z Patem, wiele razy się śmiałam. Chwilami w moim oku pojawiała się łza. Ale to dobrze. Takie właśnie jest jego życie – miesza się w nim smutek i radość. Miało na to wpływ wiele czynników. Jednym z nich była rodzina. Nie była idealna. Ojciec, zapalony kibic Orłów – swoje relacje z synem uzależniał od wyników drużyny, matka – wspierała go bardziej jednak nie dane jej było zrozumieć Pata, więc jej możliwości były niewielkie.

„potrzebujesz przyjaciela – jak każdy”

Najlepiej dawała sobie radę Tiffany. I to właśnie robiła – każdego dnia po trochu, na swój ekscentryczny sposób uwalniała zarówno Pata, jak i siebie od demonów przeszłości. Ich relacje były raczej burzliwe. Tak jak „substancje, które szalały im w mózgach”. Oboje nie chcieli tego przyznać, jednak potrzebowali siebie nawzajem.
             „Poradnik pozytywnego myślenia” to jednak poradnik, ale trochę inaczej. Przypomina, że musimy nad sobą pracować i doceniać małe rzeczy. Każdy z nas potrzebuje drugiej osoby, nawet jeśli tego nie przyznaje. Powinniśmy wspierać ludzi wokół nas, ponieważ nie wiemy, z jakimi problemami muszą sobie radzić, a czasem małe gesty znaczą najwięcej. Chciałoby się krzyknąć: „Otwórzmy się na ludzi!” i to robię, bo ta książka właśnie tak na mnie działa. Serdecznie polecam. Wszystkim, bez względu na wiek i upodobania.

sobota, 13 lipca 2013

Recenzja "Anielska" Cynthia Hand


W „Nieziemskiej” Clara poznała cel, dla którego została zesłana na ziemię. Jej misją było uratowanie Christiana. Tak przynajmniej myślała. Jednak nie wszystko poszło tak, jak powinno. Okazuje się, że to jeszcze nie koniec jej misji, a Clara doświadcza nowych wizji. Nie wie jednak, dokąd ją zaprowadzą. Nie wypełniła już jednego zadania. Jak poradzi sobie z tym? Niestety nic nie układa się tak, jak powinno. Po pożarze jej relacje z Christianem uległy znacznej zmianie, a ona sama, wbrew swojej woli znalazła się w jednym z tych tanich „miłosnych trójkątów”. Kiedy tempo zdarzeń przyspiesza, Clara musi dokonać trudnych wyborów. Jakie okaże się jej przeznaczenie?
            „Anielska” to jedna z niewielu kontynuacji, które dorównują pierwszej części. Inne sprawy tworzą trzon akcji, jednak przyjemność z czytania i poznawania dalszych losów Clary pozostaje taka sama. Tym razem dowiadujemy się więcej o samych anielitach. Razem z bohaterką poznajemy lepiej ich świat, znaczenie i jego członków. W tej kwestii „Anielska” wygrywa z pierwszą częścią, wzbogacając naszą wiedzę na ten temat. Od natłoku informacji w pewnych momentach gubimy się zupełnie jak Clara. W kwestii anielitów w tej części dowiadujemy się znacznie więcej.
            Także aspekt mentalny jest tu bardziej rozbudowany. Pierwsza część skupiała się głównie na uczuciach Clary, związanych z pierwszymi wizjami i pierwszą miłością. Teraz jej problemów przybyło, co ma duży wpływ na jej psychikę. Stykamy się między innymi ze stratą bliskiej osoby. Clara i jej bliscy różnie reagują na tę wiadomość, co zwiększa wymiarowość powieści. Uwzględniono także z bliska więcej bohaterów.
            Clara przechodzi swego rodzaju bunt. Sprzeciwia się swojemu przeznaczeniu, chcąc chronić tych, których kocha. Kto z nas by się nie przeciwstawił, gdyby wszystkie nasze plany i marzenia zostały nam odebrane? Przeznaczenie to coś, z czym trudno walczyć, ale Clara wciąż próbuje. Z jakim skutkiem? Na co zdadzą się jej wszystkie wysiłki w ostatecznym rozrachunku? Tego dowiecie się podczas lektury „Anielskiej”. Autorka rozwiała tu naprawdę wiele tajemnic, tworząc powieść dopracowaną i ciekawą.
            „Anielska” nie dała mi w nocy spać, zmuszając do skończenia jej o drugiej w nocy. Nie były to jednak stracone godziny. Spędziłam z tą książką kilka naprawdę pięknych chwil. Wylałam także, rzecz jasna, może łez. „Anielska” zostawiła mnie o drugiej w nocy z zapłakaną twarzą i bez pojęcia co ze sobą zrobić dalej. Przez kilka dni nie mogłam zacząć czytać niczego innego, bo moje myśli wciąż do niej wracały, a żadna książka nie wydawała się wtedy odpowiednia. Książkę serdecznie polecam, jednak proponuję przygotować sobie paczkę chusteczek w pogotowiu ( ja nie przygotowałam i musiałam potem po omacku szukać).

czwartek, 11 lipca 2013

Stosik czerwcowy

Jak zwykle z opóźnieniem :/ ale na chwilę zgubiłam się w natłoku zaległych recenzji i wolałam najpierw zająć się tamtym, a dopiero teraz moim stosikiem :) Nie jest on tak imponujący jak majowy, ale bardzo zachęcająco, według mnie, się prezentuje:

Po lewej:
-"Rok 1984" George Orwell - tytuł zapewne wielu znany, słyszałam, że warto po nią sięgnąć (z polecenia rówieśników, co dziwi  jak na ten typ literatury)
- "Szeptem" Becca Fitzpatrick - jedna z moich ulubionych książek, czytana już kilkakrotnie w końcu pojawiła się na mojej półce; recenzja tutaj - zapraszam :)
- "Gone. Faza pierwsza. Zniknęli." Michael Grant - juz przeze mnie czytana, tak j. w. w końcu ozdobiła moją domową biblioteczkę i czeka na pozostałe części :)
- "Testament bibliofila" Arkadiusz Niemirski - pierwszy raz w życiu dostałam taką książkę na zakońzcenie roku, jako nagroda w konkursie, sądząc po opisie na okładce może być ciekawe (coś w stylu polskiego "Kodu Da Vinci" :)
- "Powrót władcy wampirów" Justin Richards - znalezione za niewiele na allegro, trochę fantasy, wampiry i trochę kryminał; na razie czeka na swoją kolej
- "Wilkołak" Jonathan Maberry - pozycja znana jednak do tej pory jeszcze nie trafiła w moje ręce

Po prawej, (czyli zaczynam czytać po angielsku :D często zdarza mi się to robić, czytając na telefonie, jednak są to pierwsze książki anglojęzyczne w mojej biblioteczce):
- "Glass Houses" Rachel Caine - pierwsza część serii o wampirach z Morganville, jedna z moich ulubionych
- "Raven's gate" i "Evil star" Anthony Horowitz - pierwsze dwie części dość mało znanej serii pełnej grozy i tajemnic (w Polsce znane pod tytułami: "Krucze wrota" i "Mroczna gwiazda") - zdecydowanie polecam :)
- "Ambassador's mission" Trudi Canavan - powieść autorki, od niedawna w Polsce, znanej i lubianej; pierwsze z nią spotkanie, więc nie wiem czy powinnam zacząć od tego czy wcześniej przeczytać trylogię Czarnego maga (podobno są to odrębne trylogie, jednak nawiązują do siebie)

________________________________________________________________________________
Jak Wam się podoba? Macie coś u siebie, coś chcecie mieć? :)

Recenzja „Krąg” Mats Strandberg, Sara B. Elfgren


Małe, senne miasteczko Engelsfors. Sześć dziewczyn właśnie rozpoczęło liceum.  Całkowicie nic ich ze sobą nie łączy. Na początku semestru w szkolnej toalecie zostaje znaleziony martwy uczeń. Wszyscy uznają to za samobójstwo, jednak prawda jest o wiele straszniejsza. Gdy pewnej nocy na niebie pojawia się krwistoczerwony księżyc, dziewczyny spotykają się w parku, same nie wiedząc jak ani dlaczego. Odkrywają wtedy w sobie magiczne moce i dowiadują się, że ich życiu zagraża niebezpieczeństwo. Żeby przeżyć będą musiały nie tylko zmierzyć się z nieznanym wrogiem, ale także współpracować ze sobą, co dla niektórych nie będzie takie łatwe.
            „Krąg” to pierwsza część trylogii dwojga szwedzkich pisarzy. Muszę przyznać, że jest to chyba moje pierwsze spotkanie z powieścią napisaną przez dwie osoby. Efekt jednak mnie zaciekawił. Nie wiem, które z nich było odpowiedzialne za pisanie, a które za pomysły, jednak wszystko było tak, jak być powinno. Czytało się bardzo szybko, a akcja nie pozwalała mi się oderwać od lektury.

„Straszne rzeczy tak naprawdę nie są takie jak w filmie. Nie są fascynujące . Tylko przerażające i brudne. Przede wszystkim nie można ich wyłączyć.”

            Tym, co w lekturze najbardziej mi się podobało były groza i tajemnice. Nie spodziewałam się, że w powieści, zaliczanej do literatury dla młodzieży, spotkam się z czymś takim. Chwilami zapominałam, o całym świecie, przeżywając wszystkie emocje razem z bohaterami. Wydarzenia były przedstawione bardzo realistycznie, mocno na mnie oddziaływały. Czasami czułam jakbym to ja walczyła z niewidzialnym napastnikiem o własne życie. Mimo, że temat nie jest zbytnio nowatorski, to właśnie przez wprowadzenie tej grozy i tajemnic, „Krąg” stał się naprawdę ciekawą lekturą. Niby to samo, co inni, ale ze smakiem. Zdecydowanie na plus.
            Podobała mi się także szczerość wydarzeń. Wiadomo, teraz każdy pisarz unika idealizowania swoich bohaterów, ale mam wrażenie, że autorzy „Kręgu” przesadzali. Ale podobało mi się to. Bohaterowie w końcu byli prawdziwi. Mieli wiele wad, słabości – z pewnością nie można ich nazwać idealnymi. Często podejmowali złe decyzje, ufali nieodpowiednim ludziom, zachowywali się nieracjonalnie i nieodpowiedzialnie. Jednak takie właśnie jest życie. Nie spotkałam się tutaj z omijaniem niektórych tematów. Dzięki temu autorzy zdobyli jakby moje zaufanie, mówiąc o wielu rzeczach jak równy z równym. Nie jak dorosły do dziecka, kiedy często się coś przemilcza, przypisując to trosce o nas. Bohaterowie byli prawdziwi do bólu i za to ich polubiłam.
            Jak już mówiłam, lektura wciąga i nie daje o sobie zapomnieć na długi czas. Niby dużo się pod koniec dowiadujemy, ale tak naprawdę po lekturze nie wiemy nic. A jest co wyjaśniać. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejne części, które mam nadzieję zaspokoją naszą ciekawość. Książkę serdecznie polecam, szczególnie osobom, którym już trochę znudziły się „grzeczne” powieści młodzieżowe. „Krąg” to powodująca ciarki na plecach, wciągająca powieść.

niedziela, 7 lipca 2013

Recenzja "Miłość alchemika" Avery Williams

Wszystko zaczyna się w XIV wieku w Londynie. Młodziutka arystokratka Seraphina na balu maskowym poznaje Cyrusa – młodego syna alchemika, który imponuje dziewczynie. Jest nim zafascynowana. Podczas ich rozmowy dochodzi do wypadku. Aby uratować Seraphinę Cyrus podaje jej eliksir, dzięki któremu staje się nieśmiertelna. Jednak cena, jaką musi za to zapłacić jest większa niż kiedykolwiek mogła przypuszczać. Zmuszona przez wieki trwać przy despotycznym ukochanym, Seraphina zaczyna tęsknić za zwykłym życiem. Gdy dostaje szansę na nowe życie, ryzykuje wszystko. Ale Cyrus nie pozwoli jej odejść…
            „Miłość alchemika” interesowała mnie już od dawna. Na początku zafascynowałam się, mimo wszystko, okładką, która, trzeba przyznać, jest magiczna. Tak wiem – „nie ocenia się książki po okładce”, ale jednak „reklama dźwignią handlu”. A okładka spełnia swoje zadanie bez zarzutów, przyciągając wzrok potencjalnego czytelnika. Po przeczytaniu opisu mój apetyt na tę pozycję wzrósł jeszcze bardziej. Pomyślałam, że muszę ją mieć. Zawiodłam się jednak. „Miłość alchemika” okazała się jedynie powieleniem innych książek z tego gatunku. Obecność alchemii od razu skojarzyła mi się z „Ever” – popularną serią Alyson Noel. Mój głód nowych motywów w powieściach paranormal romance nie został więc zaspokojony.
            Nie było to jedyne rozczarowanie. Drugim okazał się styl pisarki. Nie porywa czytelnika. Chwilami sceny, normalnie budzące dużo emocji, tutaj niestety nudziły. Akcja biegła bardzo wolno, nie odczuwało się także większego zaangażowania w wydarzenia. Bohaterzy wykreowani przez autorkę również nie zasługują na dobre słowa. Postacie były płaskie, jednowymiarowe. Nie wzbudzali żadnych uczuć, zarówno tych złych, jak i dobrych. Pozostawałam wobec nich po prostu obojętna.
            Po osobie żyjącej od ponad 600 lat, będącej świadkiem wielu wydarzeń i znającym wielu ludzi spodziewałam się innego podejścia do wielu spraw. Tutaj wiek Seraphiny odzwierciedlał się jedynie umiłowaniem do antyków i dobrą grą w szachy. Bohaterka jest naiwna i bardziej przypomina niedojrzałe dziecko niż doświadczoną istotę, jaką powinna być po tych 600 latach. Autorka nie była także konsekwentna. Podobno Seraphina nie miała zielonego pojęcia o życiu współczesnych nastolatków, a jednak chwilami o tym zapominałam, gdyż jej zachowanie na to zupełnie nie wskazywało.
            O raczej „macoszym” podejściu do tematu może także świadczyć objętość książki. Spodziewałam się większego rozbudowania wątków, a otrzymałam jedynie niecałe 300 stron nijakiej powieści.
            Ogólnie rzecz biorąc, książka okazała się wielkim rozczarowaniem. Moim zdaniem, była to jedynie strata zarówno pieniędzy, jak i czasu. Nie polecam.
_________________________________________________________________________________
A wy - czytaliście, czy jeszcze nie? Jakie jest Wasze zdanie?

PS Ostatnio trochę odpuściłam i zrobiłam sobie zaległości na blogu, ale pracuję nad tym i niedługo w ramach nadrabiania pojawi się tu jeszcze 10 recenzji. Tak wiem, nie są to małe zaległości, ale dam radę :)
Pozdrawiam serdecznie :)